bajkowe pedałyblog rowerowy

avatar xbartolinix

Informacje

baton rowerowy bikestats.pl

Znajomi

Moje rowery

Batavus Cayuca 7362 km

Szukaj

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy xbartolinix.bikestats.pl

Archiwum

Linki

Wpisy archiwalne w miesiącu

Marzec, 2015

Dystans całkowity:613.00 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:b.d.
Średnia prędkość:b.d.
Liczba aktywności:5
Średnio na aktywność:122.60 km
Więcej statystyk

Dojazdy marzec

Wtorek, 31 marca 2015 | dodano: 27.04.2015
Rower:Batavus Cayuca Dane wycieczki: 110.00 km (0.00 km teren), czas: h, avg: km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Przejażdżka Wieczorową Porą Vol.3 (malutkie gminobranie)

Czwartek, 26 marca 2015 | dodano: 27.03.2015
W tym tygodniu chciałem się wybrać na jakąś jazdę nocą. Na początku myślałem o całonocnej przejażdżce w piątek, po Masie. Plany na weekend uległy zmianie, więc na prędkości wymyśliłem, że pojadę w czwartek. Jeszcze do południa miałem w głowie jazdę na wschód, ale jakoś mi się odechciało. Do wyjeżdżenia było 100 km, żeby zrealizować miesięczne minimum. Z domu ruszyłem ok. 19, kupiłem jakieś ciastka i pognałem przed siebie. Pomyślałem, że przejadę się drogą, której końca byłem bardzo ciekaw. Pamiętam, że w przedszkolu jechaliśmy nią do leśniczówki na lekcję w terenie. Dojeżdżając do Czudca skręcam właśnie w tę drogę. Gładki asfalt prowadzi mnie w górę. Z niej roztacza się całkiem ładny widok na oświetloną miejscowość. Wraz z minięciem ostatniego domu asfalt zmienia się w leśną szturówkę, po obu stronach mam gęsty las, za plecami "duziejący" Miesiąc. W powietrzu unosi się woń żywicy ze ściętych drzew, które mijam poukładane w metrach wzdłuż drogi. Wjeżdżam na jakiś szlak rowerowy, prowadzący na wschód.
Powietrze tego dnia było bardzo ciepłe, jak w lecie. Jedynie wjeżdżając do dolinek chłód powodował ciary. Znowu jestem na asfaltowej drodze i z tej okazji robię postój, przekładam kilka ciastek do koszulki, zjadam dwa i przepijam je wodą. 
Nie spodziewałem się, że znowu znajdę się w Czudcu. Stwierdziłem, że pojadę na Niechobrz i przy krzyżu milenijnym odbiję w nieznaną drogę.
Tak też robię. Jest wąska i kręta, więc skupiam się i włączam mocniejsze światło. Na pewno wybiorę się nią w dzień, ale to dopiero za kilka miesięcy, aż pola uprawne zazłocą się od zboża. Po drodze przejeżdżam obok miejsca, w którym działaliśmy przy paśniku na Ultramaratonie Podkarpackim. Dojeżdżając do skrzyżowania w Zgłobniu oczom ukazuje się straszny widok i aż boli w środku.
Kilkanaście żabich par rozwleczonych po asfalcie. Zaraz przy skrzyżowaniu jest dosyć spora sadzawka (sądzę, że to stary zbiornik na cele p.poż, bo w pobliżu jest remiza), do której podążają one w celu przedłużenia gatunku. Specyficzny, dobrze mi znany, smród płaziego truchła włazi w nozdrza. Zostawiam rower na poboczu i szukam tego co żywe i całe, bo tego co żywe i niecałe jest znacznie więcej. Łącznie udało się uratować dwie pary i jednego singla. Chociaż tyle.

Dalej kieruję się na Iwierzyce. Na skrzyżowaniu na Wielopole Skrzyńskie i Sędziszów Małopolski pojawia się dylemat gdzie jechać. Wybrałem Wielopole, ale zaraz zawróciłem w stronę Sędziszowa, bo przecież trzeba nabijać kaemy a przy okazji jakieś nowe gminy wpadną. Byłem bardzo zawiedziony, gdy dojechałem do krajowej 94. Nie lubię takich dróg, ale na szczęście o tej porze ruch jest już mniejszy. Zajeżdżam na stację benzynową, żeby w kiblu uzupełnić bidon. W zasadzie do Rzeszowa droga dłuży się niesamowicie.
Becztery pyta czy już w domu jestem- haha, cały czas do niego jadę. Wyjeżdżając z miasta wymyślam sobie rywalizację. Chcę dojechać do Czudca przed pewnym autobusem. Skutkuje to gęściejszym ruchem pedałów. Za Lutoryżem droga jest bardzo kiepska. Nie lubię nią jeździć, ale nie chciało mi się już szlajać po górkach. W Babicy dociera do mnie, że ten autobus wyjeżdża nie o 23.15, lecz o 23. Daję z siebie jeszcze więcej. Jestem już w Czudcu, ale metę ustawiłem na przejściu dla pieszych obok dworca autobusowego. Oglądam się na ostatnim zakręcie i już go widzę, ale dystans jest na tyle bezpieczny, że mogę wyluzować. Nie ma luzowania!!! Finisz to ma być finisz. Ogarnia mnie uczucie zadowolenia i dalej już jadę spokojnie.
Na Żarnowskiej melduję się minutę przed północą. Zajebiście- 3 nowe gminy, miesięczne minimum zrobione.
Rower:Batavus Cayuca Dane wycieczki: 110.00 km (0.00 km teren), czas: h, avg: km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

z Radocyny (nocą)

Niedziela, 8 marca 2015 | dodano: 09.03.2015
Pomysł jazdy nocą od dawna krążył po głowie. Mocnym impulsem był wyczyn DreamMakera Nocne 200 km. W zasadzie to czekałem na okazję a ta szybko nadeszła. Do piątku trwała wewnątrz mnie bitwa pomiędzy brawurą a rozsądkiem. Nie przegrało żadne z nich- postanowione. Na pytanie dlaczego chcę jechać na rowerze w nocy jedyna słuszna odpowiedź brzmiała: bo chcę tego spróbować w nocy. Luźny plan był taki: wyjechać po północy, dojechać przed świtem. Spakowany, przebrany, poszedłem się pożegnać. Ze schroniska wyjeżdżam trzynaście minut po północy. W żyłach krąży niepewność pomieszana z adrenaliną. Wyboista droga wcale nie przeszkadza w szybkim zasuwaniu. Po policzkach płyną łzy, które z oczu wyciskają mróz i pęd powietrza. Miesiąc z zawsze tą samą miną, wisi wysoko na bezchmurnym niebie. Podjeżdżam pod oblodzoną górę, w tym momencie urwał się łańcuch. Jakim cudem?! Po południu robiłem przegląd i wszystko było git. Bez pośpiechu wyciągam saszetkę z narzędziami, zakładam spinkę i w drogę. Wjeżdżam do wsi Krzywa, ale nie pamiętam żebym w piątek przez nią przejeżdżał. Pewnie ze zmęczenia i z powodu ciemności nie zauważyłem znaku. Droga zmienia się w gładki asfalt. Chyba jestem na złej drodze... Pojadę dalej, może zaraz będzie to dobre skrzyżowanie. Skrzyżowanie jest, ale niedobre. Kierunki od czapy na Wołowiec i coś tam jeszcze. Teleportacja? Niee, naucz się korzystać z mapy i kompasu a do tego obserwuj okolicę ;) Zawracam. Pruję szybciej niż wcześniej i oglądam te same widoki od innej strony. O! Tu naprawiałem łańcuch. Dojeżdżam do Radocyny. Jest miejsce, które przegapiłem- mostek. Godzina 2:15 a za mną 30 km extra. Te miejsca już poznaję. Wilki okazały się jeleniami, ale i tak na ich widok skóra ścierpła na całym ciele. Atmosfera gór, blask księżyca i późna pora sprawiają, że nierealne historyjki o duchach i Pani z kosą w ręku działają na wyobraźnię. W Krempnej bidon z kawą już zamarzł, więc włożyłem go pod koszulkę żeby później napić się czegoś "ciepłego". Gardło i tak już załatwione po piątku. Żeby pierogi były "ciepłe" powędrowały do gaci, w worku rzecz jasna. Po wyjechaniu z większej dziczy włączyłem muzykę. AJKS dodaje trochę mocy i urozmaica drogę. W Jaśle zatrzymuję się na stacji benzynowej. Żeby nie było, kupuję draże i idę do kibla aby podgrzać kawę. Ciepłej wody nie ma, więc w ruch idzie suszarka do rąk. Efekt żaden. Zjadłem, wypiłem, pojechałem. Podjazd w Warzycach- tragedia. Jakoś się wdrapałem i nastąpił długi zjazd. Przez moment jechałem z sóweczką nad głową (pewien nie jestem, bo duża prędkość i auto za plecami nie zachęcają do rozglądania się). Robiło się już jasno, zaczęła odbierać Trójka, leci Atelier. Anka Gacek pozdrawia wszystkich wracających z imprez- moja wciąż trwa. Przełączyłem na Łanuszkę, żeby sobie pośpiewać Cohena. Ludzie idący do kościoła dziwnie na mnie patrzą. Nogi już ledwo kręcą, Słońce wyłania się nad widnokręgiem. Nie udało się. Fotka nad miastem i do domu. Dwa km przed nim łańcuch urwał się raz kolejny. Szybki serwis, gotowe. Dom, gorąca woda w wannie, relaks.
Rower:Batavus Cayuca Dane wycieczki: 121.00 km (0.00 km teren), czas: h, avg: km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(1)

Do Radocyny

Piątek, 6 marca 2015 | dodano: 09.03.2015
W piątek starałem się wrócić do domu jak najwcześniej. Szybko zjadłem obiad, ubrałem się i zapakowałem graty na rower. W planie był wyjazd ok. 15.30, ale ostatecznie ruszyłem kilka minut przed 16. Postanowiłem, że do Krosna nie zatrzymuję się i jadę na maksa, żeby zdążyć przed zachodem Słońca. Jechało się naprawdę dobrze. Długi, stromy zjazd w Odrzykoniu dał zaoszczędzić trochę sił i czasu. Do Krosna dojechałem, kiedy Słońce było jeszcze kilka centymetrów nad horyzontem. Kupiłem banany i na wszelki wypadek baterie do lampki. Wyjechanie z centrum na dobrą drogę zajęło za dużo czasu i już była szarówka. W końcu trafiłem. Kierunek Dukla! Jechałem naprawdę zajebistą drogą. Dobry asfalt (później był bardziej dziurawy), bez większych podjazdów. Przyszedł czas na jakieś jedzonko. Te biedronkowe banany to totalna padaka. Były tak zielone, że nawet skórka ciężko odchodziła, nie mówię już o smaku. Dojeżdżając do Dukli temperatura mocno poszła w dół. W bidonie zaczął robić się lód, stopy też nie miały najlepiej. Miesiąc pokazał się dopiero na drodze do Iwli, niepewnie wychylał się spoza wzniesień i zadrzewień. W sumie to był moją główną lampką, oprócz pozycyjnych migaczy. Na trudniejszych odcinkach świeciłem sobie światłem z dynama a w pogotowiu był jeszcze Fenio. Jadąc z Iwli do Krempnej, w pewnym momencie łańcuch zaczął przeskakiwać po kasecie. Tak, znam to. Daję mu jeszcze jedną szansę, aby się uspokoił, ale jej nie wykorzystuje. Tydzień wcześniej uniemożliwił mi dojechanie na Masę, bo się urwał. Zatrzymałem się, docisnąłem zbuntowane ogniwo i ruszyłem dalej. Do samej Radocyny obyło się bez awarii. Zjazd do wsi Polany był jednym z dwóch najgorszych odcinków. Najgorszy, bo jezdnia była pokryta zamarzniętym, ujeżdżonym śniegiem. Obyło się bez gleby. Będąc w Krempnej wstąpiłem do sklepu, żeby kupić coś słodkiego do jedzenia. Miałem bardzo dobry czas, więc zjadłem sobie kilka bułek maślanych z podróbą nutelli. Jeszcze wysłałem mamie smsa- tak się umówiliśmy. Pod sklep przyjechał jakiś koleś, wysiadł i poszedł coś kupić a auto cały czas pracowało. To jest możliwe chyba tylko na wsi, żeby zostawić auto otwarte i sobie pójść. Bardzo mi się to spodobało, bo pamiętam jak kiedyś u nas też tak było. Teraz sam nie opuszczam roweru bez wcześniejszego zapięcia. Ruszyłem dalej. To już ostatnie kilometry, a zapas czasu spory. Łysy pięknie świeci pod koła, lekko oszronione krzaczki błyszczą się w jego świetle. Droga wlecze się niemiłosiernie. Pierwszy raz ścigałem na rowerze psa. Prawdę mówiąc to on uciekał a nie ja go ścigałem, ale rolę czasem się odwracają i kat staje się ofiarą. Bidulek spieprzał kilkaset metrów, aż rozstaliśmy się na pewnym skrzyżowaniu. W ogóle w Beskidzie Niskim psy są inne niż w moich okolicach. Znacznie mniej jest tych wyścigowych szczekaczek a więcej spokojnych bydlaków. Widzę tablicę WWF: Zwolnij! WILKI!


Skoro tak każą... Tempo spada jeszcze bardziej. Fenia ustawiam przed siebie, żeby w razie czego móc zobaczyć te wszystkie biegające wilki. Wyłączam lecącą do tej pory w słuchawkach Azam Ali i nasłuchuję co mówi BN. Tak naprawdę słychać tylko szum Wisłoki, który dodatkowo zagłuszany jest przez pęd powietrza. W Rozstajnem(-ym?) skręcam przed mostem, aby pojechać na skróty. Po kilometrze fatalnej drogi zatrzymuje mnie pracownik Magurskiego PN będący na patrolu i mówi, że woda jest zbyt wysoka i nie przejadę. Dziękuję za informację, życzę szczęśliwego patrolu, zawracam- jednak trzeba jechać na Wyszowatkę. To drugi najgorszy odcinek- powód ten sam co wcześniej. Mija mnie terenówka na rzeszowskich tablicach- na pewno swoi :) Droga ciągnie się i ciągnie. Nie widać końca, aż tu nagle ukazuje się duży budynek i znajome auta. W KOŃCU! Wszyscy witają mnie z entuzjazmem. Gorący, relaksujący prysznic. Biesiada!
Rower:Batavus Cayuca Dane wycieczki: 92.00 km (0.00 km teren), czas: h, avg: km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Kropla

Niedziela, 1 marca 2015 | dodano: 03.03.2015
W sobotę długo nie mogłem zasnąć. Budzik ustawiony w okolicach 6.00 zaczyna dzwonić. Trzy kroki przez chłodny pokój, działają orzeźwiająco. Wszystko przygotowane dzień wcześniej, więc pozostaje ubrać się, zjeść śniadanie i w drogę. Ruszam przed siódmą. Ekscytacja maluje głupi uśmiech na twarzy. Mojapołowa w słuchawkach daje dużo energii na start i tak aż do Frysztaka. Gęsta mgła zmusza do włączenia lampek, ale tylko na kilka kilometrów, bo w Wojaszówce mleko nagle znika. Jadąc dalej okolica zdaje się być bardzo znajoma- tak, zaraz Krosno. Nie mogę powstrzymać śmiechu z samego siebie, to dlatego że przespałem zjazd na Jedlicze, droga miała wyglądać całkiem inaczej. Szybkie odwrócenie kierunku trasy i wio do przodu. Przed Widaczem pojechałem pod wielką elektrownię wiatrową, żeby zobaczyć ją z bliska i zrobić sobie zdjęcie. Patrząc do góry na wirujące łopaty, aż się w głowie zaczęło kręcić i miałem wrażenie jakby ta budowla chwiała się. Ruszyłem dalej, droga przyjemna, co jakiś czas wyszło słońce i robiło się gorąco. Do Rymanowa-Zdroju (tak to się odmienia?) pędziłem aż mi biegów brakowało, lecz zaraz za miastem wiatr zaczął niemiło wiać w twarz i tempo spadło. W Króliku Polskim zjechałem do starej, opuszczonej świątyni (chyba łemkowska cerkiew, nieważne), do której wejście było możliwe, ponieważ ktoś wcześniej zniszczył zamknięcie. W środku nie ma nic, oprócz zardzewiałego krzyża i podpory podtrzymującej stary strop, w połowie pozbawiony tynku. Kilka zdjęć budowli, cmentarza, dzwonnicy i żegnam to miejsce pełne tajemnicy z domieszką grozy. Dojeżdżając do Krempnej naszła mnie ochota na COŚ. Coś, co mnie doładuje, padło na puszkę Pepsi, do tego ciastka i banan- taki obiad pod sklepem. Tego dnia koniecznie chciałem odwiedzić Myscową i zobaczyć jak wygląda miejsce obozu AC, gdy tego obozu tam nie ma- nic ciekawego, jedynie Wisłoka znowu podebrała brzeg. Gwoździem programu była Góra Grzywacka, bardzo ją lubię i dobrze mi się kojarzy. Chciałem ją zdobyć w stu procentach na kołach, ale niektóre odcinki były zbyt strome i błotniste albo pokryte śniegiem, więc czasem musiałem pchać. Widok z platformy ograniczała mgła, wysłałem samojebkę Adrianowi i zjazd. W Nowym Żmigrodzie przystanek, chociaż siły było na tyle, że miałem ochotę na kolejne sto kilometrów (tak mi się wydawało i tak pisałem Olce). Przystanek nie wpłynął korzystnie, bo mi się odechciało jechać. W Tarnowcu już nie wytrzymałem i musiałem się doładować "brytyjską chemią przemysłową", jak to M. Margański mówi. Coś to dało, ale we Frysztaku znowu chciałem zjeść COŚ. Miałem ochotę na lody, ale znajdź tu sklep z czymś takim. Obeszło się. Podczepiłem się na koło do jakichś chłopaczków i nabrałem prędkości. Największego pałera dostałem, gdy wybiegł na mnie niemały piesek i zaczął gonić. Kilka wyzwisk, przyspieszenie, nastał spokój. W domu byłem przed dziewiętnastą. Pozostał już tylko relaks w wannie i obliczenie trasy.
Rower:Batavus Cayuca Dane wycieczki: 180.00 km (0.00 km teren), czas: h, avg: km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(2)