- Kategorie:
- po zmierzchu.9
- z sakwami.24
Wpisy archiwalne w miesiącu
Marzec, 2015
Dystans całkowity: | 613.00 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | b.d. |
Średnia prędkość: | b.d. |
Liczba aktywności: | 5 |
Średnio na aktywność: | 122.60 km |
Więcej statystyk |
Dojazdy marzec
Wtorek, 31 marca 2015 | dodano: 27.04.2015
Rower:Batavus Cayuca
Dane wycieczki:
110.00 km (0.00 km teren), czas: h, avg: km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hTemperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Przejażdżka Wieczorową Porą Vol.3 (malutkie gminobranie)
Czwartek, 26 marca 2015 | dodano: 27.03.2015
W tym tygodniu chciałem się
wybrać na jakąś jazdę nocą. Na początku myślałem o całonocnej przejażdżce w
piątek, po Masie. Plany na weekend uległy zmianie, więc na prędkości
wymyśliłem, że pojadę w czwartek. Jeszcze do południa miałem w głowie jazdę na
wschód, ale jakoś mi się odechciało. Do wyjeżdżenia było 100 km, żeby
zrealizować miesięczne minimum. Z domu ruszyłem ok. 19, kupiłem jakieś ciastka
i pognałem przed siebie. Pomyślałem, że przejadę się drogą, której końca byłem
bardzo ciekaw. Pamiętam, że w przedszkolu jechaliśmy nią do leśniczówki na
lekcję w terenie. Dojeżdżając do Czudca skręcam właśnie w tę drogę. Gładki
asfalt prowadzi mnie w górę. Z niej roztacza się całkiem ładny widok na
oświetloną miejscowość. Wraz z minięciem ostatniego domu asfalt zmienia się w
leśną szturówkę, po obu stronach mam gęsty las, za plecami
"duziejący" Miesiąc. W powietrzu unosi się woń żywicy ze
ściętych drzew, które mijam poukładane w metrach wzdłuż drogi. Wjeżdżam na
jakiś szlak rowerowy, prowadzący na wschód.
Powietrze tego dnia było bardzo ciepłe, jak w lecie. Jedynie wjeżdżając do dolinek chłód powodował ciary. Znowu jestem na asfaltowej drodze i z tej okazji robię postój, przekładam kilka ciastek do koszulki, zjadam dwa i przepijam je wodą.
Nie spodziewałem się, że znowu znajdę się w Czudcu. Stwierdziłem, że pojadę na Niechobrz i przy krzyżu milenijnym odbiję w nieznaną drogę.
Tak też robię. Jest wąska i kręta, więc skupiam się i włączam mocniejsze światło. Na pewno wybiorę się nią w dzień, ale to dopiero za kilka miesięcy, aż pola uprawne zazłocą się od zboża. Po drodze przejeżdżam obok miejsca, w którym działaliśmy przy paśniku na Ultramaratonie Podkarpackim. Dojeżdżając do skrzyżowania w Zgłobniu oczom ukazuje się straszny widok i aż boli w środku.
Kilkanaście żabich par rozwleczonych po asfalcie. Zaraz przy skrzyżowaniu jest dosyć spora sadzawka (sądzę, że to stary zbiornik na cele p.poż, bo w pobliżu jest remiza), do której podążają one w celu przedłużenia gatunku. Specyficzny, dobrze mi znany, smród płaziego truchła włazi w nozdrza. Zostawiam rower na poboczu i szukam tego co żywe i całe, bo tego co żywe i niecałe jest znacznie więcej. Łącznie udało się uratować dwie pary i jednego singla. Chociaż tyle.
Dalej kieruję się na Iwierzyce. Na skrzyżowaniu na Wielopole Skrzyńskie i Sędziszów Małopolski pojawia się dylemat gdzie jechać. Wybrałem Wielopole, ale zaraz zawróciłem w stronę Sędziszowa, bo przecież trzeba nabijać kaemy a przy okazji jakieś nowe gminy wpadną. Byłem bardzo zawiedziony, gdy dojechałem do krajowej 94. Nie lubię takich dróg, ale na szczęście o tej porze ruch jest już mniejszy. Zajeżdżam na stację benzynową, żeby w kiblu uzupełnić bidon. W zasadzie do Rzeszowa droga dłuży się niesamowicie.
Becztery pyta czy już w domu jestem- haha, cały czas do niego jadę. Wyjeżdżając z miasta wymyślam sobie rywalizację. Chcę dojechać do Czudca przed pewnym autobusem. Skutkuje to gęściejszym ruchem pedałów. Za Lutoryżem droga jest bardzo kiepska. Nie lubię nią jeździć, ale nie chciało mi się już szlajać po górkach. W Babicy dociera do mnie, że ten autobus wyjeżdża nie o 23.15, lecz o 23. Daję z siebie jeszcze więcej. Jestem już w Czudcu, ale metę ustawiłem na przejściu dla pieszych obok dworca autobusowego. Oglądam się na ostatnim zakręcie i już go widzę, ale dystans jest na tyle bezpieczny, że mogę wyluzować. Nie ma luzowania!!! Finisz to ma być finisz. Ogarnia mnie uczucie zadowolenia i dalej już jadę spokojnie.
Na Żarnowskiej melduję się minutę przed północą. Zajebiście- 3 nowe gminy, miesięczne minimum zrobione.
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Powietrze tego dnia było bardzo ciepłe, jak w lecie. Jedynie wjeżdżając do dolinek chłód powodował ciary. Znowu jestem na asfaltowej drodze i z tej okazji robię postój, przekładam kilka ciastek do koszulki, zjadam dwa i przepijam je wodą.
Nie spodziewałem się, że znowu znajdę się w Czudcu. Stwierdziłem, że pojadę na Niechobrz i przy krzyżu milenijnym odbiję w nieznaną drogę.
Tak też robię. Jest wąska i kręta, więc skupiam się i włączam mocniejsze światło. Na pewno wybiorę się nią w dzień, ale to dopiero za kilka miesięcy, aż pola uprawne zazłocą się od zboża. Po drodze przejeżdżam obok miejsca, w którym działaliśmy przy paśniku na Ultramaratonie Podkarpackim. Dojeżdżając do skrzyżowania w Zgłobniu oczom ukazuje się straszny widok i aż boli w środku.
Kilkanaście żabich par rozwleczonych po asfalcie. Zaraz przy skrzyżowaniu jest dosyć spora sadzawka (sądzę, że to stary zbiornik na cele p.poż, bo w pobliżu jest remiza), do której podążają one w celu przedłużenia gatunku. Specyficzny, dobrze mi znany, smród płaziego truchła włazi w nozdrza. Zostawiam rower na poboczu i szukam tego co żywe i całe, bo tego co żywe i niecałe jest znacznie więcej. Łącznie udało się uratować dwie pary i jednego singla. Chociaż tyle.
Dalej kieruję się na Iwierzyce. Na skrzyżowaniu na Wielopole Skrzyńskie i Sędziszów Małopolski pojawia się dylemat gdzie jechać. Wybrałem Wielopole, ale zaraz zawróciłem w stronę Sędziszowa, bo przecież trzeba nabijać kaemy a przy okazji jakieś nowe gminy wpadną. Byłem bardzo zawiedziony, gdy dojechałem do krajowej 94. Nie lubię takich dróg, ale na szczęście o tej porze ruch jest już mniejszy. Zajeżdżam na stację benzynową, żeby w kiblu uzupełnić bidon. W zasadzie do Rzeszowa droga dłuży się niesamowicie.
Becztery pyta czy już w domu jestem- haha, cały czas do niego jadę. Wyjeżdżając z miasta wymyślam sobie rywalizację. Chcę dojechać do Czudca przed pewnym autobusem. Skutkuje to gęściejszym ruchem pedałów. Za Lutoryżem droga jest bardzo kiepska. Nie lubię nią jeździć, ale nie chciało mi się już szlajać po górkach. W Babicy dociera do mnie, że ten autobus wyjeżdża nie o 23.15, lecz o 23. Daję z siebie jeszcze więcej. Jestem już w Czudcu, ale metę ustawiłem na przejściu dla pieszych obok dworca autobusowego. Oglądam się na ostatnim zakręcie i już go widzę, ale dystans jest na tyle bezpieczny, że mogę wyluzować. Nie ma luzowania!!! Finisz to ma być finisz. Ogarnia mnie uczucie zadowolenia i dalej już jadę spokojnie.
Na Żarnowskiej melduję się minutę przed północą. Zajebiście- 3 nowe gminy, miesięczne minimum zrobione.
Rower:Batavus Cayuca
Dane wycieczki:
110.00 km (0.00 km teren), czas: h, avg: km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hTemperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
z Radocyny (nocą)
Niedziela, 8 marca 2015 | dodano: 09.03.2015
Pomysł jazdy nocą od dawna krążył po głowie. Mocnym impulsem był wyczyn DreamMakera Nocne 200 km. W zasadzie to czekałem na okazję a ta szybko nadeszła. Do
piątku trwała wewnątrz mnie bitwa pomiędzy brawurą a rozsądkiem. Nie
przegrało żadne z nich- postanowione. Na pytanie dlaczego chcę jechać na
rowerze w nocy jedyna słuszna odpowiedź brzmiała: bo chcę tego
spróbować w nocy. Luźny plan był taki: wyjechać po północy, dojechać
przed świtem. Spakowany, przebrany, poszedłem się pożegnać. Ze
schroniska wyjeżdżam trzynaście minut po północy. W żyłach krąży
niepewność pomieszana z adrenaliną. Wyboista droga wcale nie przeszkadza
w szybkim zasuwaniu. Po policzkach płyną łzy, które z oczu wyciskają
mróz i pęd powietrza. Miesiąc z zawsze tą samą miną, wisi wysoko na
bezchmurnym niebie. Podjeżdżam pod oblodzoną górę, w tym momencie urwał
się łańcuch. Jakim cudem?! Po południu robiłem przegląd i wszystko było
git. Bez pośpiechu wyciągam saszetkę z narzędziami, zakładam spinkę i w
drogę. Wjeżdżam do wsi Krzywa, ale nie pamiętam żebym w piątek
przez nią przejeżdżał. Pewnie ze zmęczenia i z powodu ciemności nie
zauważyłem znaku. Droga zmienia się w gładki asfalt. Chyba jestem na
złej drodze... Pojadę dalej, może zaraz będzie to dobre skrzyżowanie.
Skrzyżowanie jest, ale niedobre. Kierunki od czapy na Wołowiec i coś tam jeszcze. Teleportacja? Niee, naucz się korzystać z mapy i kompasu a do
tego obserwuj okolicę ;) Zawracam. Pruję szybciej niż wcześniej i
oglądam te same widoki od innej strony. O! Tu naprawiałem łańcuch. Dojeżdżam do Radocyny. Jest miejsce, które przegapiłem- mostek. Godzina
2:15 a za mną 30 km extra. Te miejsca już poznaję. Wilki okazały się
jeleniami, ale i tak na ich widok skóra ścierpła na całym ciele.
Atmosfera gór, blask księżyca i późna pora sprawiają, że nierealne
historyjki o duchach i Pani z kosą w ręku działają na wyobraźnię. W
Krempnej bidon z kawą już zamarzł, więc włożyłem go pod koszulkę żeby później napić się czegoś "ciepłego". Gardło i tak już załatwione po piątku. Żeby
pierogi były "ciepłe" powędrowały do gaci, w worku rzecz jasna. Po
wyjechaniu z większej dziczy włączyłem muzykę. AJKS dodaje trochę mocy i
urozmaica drogę. W Jaśle zatrzymuję się na stacji benzynowej. Żeby nie
było, kupuję draże i idę do kibla aby podgrzać kawę. Ciepłej wody nie
ma, więc w ruch idzie suszarka do rąk. Efekt żaden. Zjadłem, wypiłem,
pojechałem. Podjazd w Warzycach- tragedia. Jakoś się wdrapałem i
nastąpił długi zjazd. Przez moment jechałem z sóweczką nad głową (pewien
nie jestem, bo duża prędkość i auto za plecami nie zachęcają do
rozglądania się). Robiło się już jasno, zaczęła odbierać Trójka, leci
Atelier. Anka Gacek pozdrawia wszystkich wracających z imprez- moja
wciąż trwa. Przełączyłem na Łanuszkę, żeby sobie pośpiewać Cohena.
Ludzie idący do kościoła dziwnie na mnie patrzą. Nogi już ledwo kręcą, Słońce wyłania się nad widnokręgiem. Nie udało się. Fotka nad
miastem i do domu. Dwa km przed nim łańcuch urwał się raz kolejny.
Szybki serwis, gotowe. Dom, gorąca woda w wannie, relaks.
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Rower:Batavus Cayuca
Dane wycieczki:
121.00 km (0.00 km teren), czas: h, avg: km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hTemperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Do Radocyny
Piątek, 6 marca 2015 | dodano: 09.03.2015
W piątek starałem się wrócić do domu jak najwcześniej. Szybko zjadłem
obiad, ubrałem się i zapakowałem graty na rower. W planie był wyjazd ok.
15.30, ale ostatecznie ruszyłem kilka minut przed 16. Postanowiłem, że
do Krosna nie zatrzymuję się i jadę na maksa, żeby zdążyć przed zachodem
Słońca. Jechało się naprawdę dobrze. Długi, stromy zjazd w Odrzykoniu
dał zaoszczędzić trochę sił i czasu. Do Krosna dojechałem, kiedy Słońce
było jeszcze kilka centymetrów nad horyzontem. Kupiłem banany i na wszelki
wypadek baterie do lampki. Wyjechanie z centrum na dobrą drogę zajęło
za dużo czasu i już była szarówka. W końcu trafiłem. Kierunek Dukla!
Jechałem naprawdę zajebistą drogą. Dobry asfalt (później był bardziej
dziurawy), bez większych podjazdów. Przyszedł czas na jakieś jedzonko.
Te biedronkowe banany to totalna padaka. Były tak zielone, że nawet
skórka ciężko odchodziła, nie mówię już o smaku. Dojeżdżając do Dukli
temperatura mocno poszła w dół. W bidonie zaczął robić się lód, stopy
też nie miały najlepiej. Miesiąc pokazał się dopiero na drodze do Iwli,
niepewnie wychylał się spoza wzniesień i zadrzewień. W sumie to był moją
główną lampką, oprócz pozycyjnych migaczy. Na trudniejszych odcinkach
świeciłem sobie światłem z dynama a w pogotowiu był jeszcze Fenio.
Jadąc z Iwli do Krempnej, w pewnym momencie łańcuch zaczął przeskakiwać
po kasecie. Tak, znam to. Daję mu jeszcze jedną szansę, aby się
uspokoił, ale jej nie wykorzystuje. Tydzień wcześniej uniemożliwił mi
dojechanie na Masę, bo się urwał. Zatrzymałem się, docisnąłem zbuntowane
ogniwo i ruszyłem dalej. Do samej Radocyny obyło się bez awarii. Zjazd
do wsi Polany był jednym z dwóch najgorszych odcinków. Najgorszy, bo
jezdnia była pokryta zamarzniętym, ujeżdżonym śniegiem. Obyło się bez
gleby. Będąc w Krempnej wstąpiłem do sklepu, żeby kupić coś słodkiego do
jedzenia. Miałem bardzo dobry czas, więc zjadłem sobie kilka bułek
maślanych z podróbą nutelli. Jeszcze wysłałem mamie smsa- tak się
umówiliśmy. Pod sklep przyjechał jakiś koleś, wysiadł i poszedł coś
kupić a auto cały czas pracowało. To jest możliwe chyba tylko na wsi,
żeby zostawić auto otwarte i sobie pójść. Bardzo mi się to spodobało, bo
pamiętam jak kiedyś u nas też tak było. Teraz sam nie opuszczam roweru bez
wcześniejszego zapięcia. Ruszyłem dalej. To już ostatnie kilometry, a
zapas czasu spory. Łysy pięknie świeci pod koła, lekko oszronione
krzaczki błyszczą się w jego świetle. Droga wlecze się niemiłosiernie.
Pierwszy raz ścigałem na rowerze psa. Prawdę mówiąc to on uciekał a nie
ja go ścigałem, ale rolę czasem się odwracają i kat staje się ofiarą.
Bidulek spieprzał kilkaset metrów, aż rozstaliśmy się na pewnym
skrzyżowaniu. W ogóle w Beskidzie Niskim psy są inne niż w moich
okolicach. Znacznie mniej jest tych wyścigowych szczekaczek a więcej
spokojnych bydlaków. Widzę tablicę WWF: Zwolnij! WILKI!
Skoro tak każą... Tempo spada jeszcze bardziej. Fenia ustawiam przed siebie, żeby w razie czego móc zobaczyć te wszystkie biegające wilki. Wyłączam lecącą do tej pory w słuchawkach Azam Ali i nasłuchuję co mówi BN. Tak naprawdę słychać tylko szum Wisłoki, który dodatkowo zagłuszany jest przez pęd powietrza. W Rozstajnem(-ym?) skręcam przed mostem, aby pojechać na skróty. Po kilometrze fatalnej drogi zatrzymuje mnie pracownik Magurskiego PN będący na patrolu i mówi, że woda jest zbyt wysoka i nie przejadę. Dziękuję za informację, życzę szczęśliwego patrolu, zawracam- jednak trzeba jechać na Wyszowatkę. To drugi najgorszy odcinek- powód ten sam co wcześniej. Mija mnie terenówka na rzeszowskich tablicach- na pewno swoi :) Droga ciągnie się i ciągnie. Nie widać końca, aż tu nagle ukazuje się duży budynek i znajome auta. W KOŃCU! Wszyscy witają mnie z entuzjazmem. Gorący, relaksujący prysznic. Biesiada!
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Skoro tak każą... Tempo spada jeszcze bardziej. Fenia ustawiam przed siebie, żeby w razie czego móc zobaczyć te wszystkie biegające wilki. Wyłączam lecącą do tej pory w słuchawkach Azam Ali i nasłuchuję co mówi BN. Tak naprawdę słychać tylko szum Wisłoki, który dodatkowo zagłuszany jest przez pęd powietrza. W Rozstajnem(-ym?) skręcam przed mostem, aby pojechać na skróty. Po kilometrze fatalnej drogi zatrzymuje mnie pracownik Magurskiego PN będący na patrolu i mówi, że woda jest zbyt wysoka i nie przejadę. Dziękuję za informację, życzę szczęśliwego patrolu, zawracam- jednak trzeba jechać na Wyszowatkę. To drugi najgorszy odcinek- powód ten sam co wcześniej. Mija mnie terenówka na rzeszowskich tablicach- na pewno swoi :) Droga ciągnie się i ciągnie. Nie widać końca, aż tu nagle ukazuje się duży budynek i znajome auta. W KOŃCU! Wszyscy witają mnie z entuzjazmem. Gorący, relaksujący prysznic. Biesiada!
Rower:Batavus Cayuca
Dane wycieczki:
92.00 km (0.00 km teren), czas: h, avg: km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hTemperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Kropla
Niedziela, 1 marca 2015 | dodano: 03.03.2015
W sobotę długo nie mogłem zasnąć. Budzik ustawiony w
okolicach 6.00 zaczyna dzwonić. Trzy kroki przez chłodny
pokój, działają orzeźwiająco. Wszystko przygotowane dzień wcześniej,
więc pozostaje ubrać się, zjeść śniadanie i w drogę. Ruszam przed
siódmą. Ekscytacja maluje głupi uśmiech na twarzy. Mojapołowa w
słuchawkach daje dużo energii na start i tak aż do Frysztaka. Gęsta mgła
zmusza do włączenia lampek, ale tylko na kilka kilometrów, bo w
Wojaszówce mleko nagle znika. Jadąc dalej okolica zdaje się być bardzo
znajoma- tak, zaraz Krosno. Nie mogę powstrzymać śmiechu z samego
siebie, to dlatego że przespałem zjazd na Jedlicze, droga miała wyglądać
całkiem inaczej. Szybkie odwrócenie kierunku trasy i wio do przodu.
Przed Widaczem pojechałem pod wielką elektrownię wiatrową, żeby zobaczyć
ją z bliska i zrobić sobie zdjęcie. Patrząc do góry na wirujące
łopaty, aż się w głowie zaczęło kręcić i miałem wrażenie jakby ta
budowla chwiała się. Ruszyłem dalej, droga przyjemna, co jakiś czas
wyszło słońce i robiło się gorąco. Do Rymanowa-Zdroju (tak to się
odmienia?) pędziłem aż mi biegów brakowało, lecz zaraz za miastem wiatr
zaczął niemiło wiać w twarz i tempo spadło. W Króliku Polskim zjechałem
do starej, opuszczonej świątyni (chyba łemkowska cerkiew, nieważne), do
której wejście było możliwe, ponieważ ktoś wcześniej zniszczył
zamknięcie. W środku nie ma nic, oprócz zardzewiałego krzyża i podpory
podtrzymującej stary strop, w połowie pozbawiony tynku. Kilka zdjęć
budowli, cmentarza, dzwonnicy i żegnam to miejsce pełne tajemnicy z
domieszką grozy. Dojeżdżając do Krempnej naszła mnie ochota na COŚ. Coś,
co mnie doładuje, padło na puszkę Pepsi, do tego ciastka i banan- taki
obiad pod sklepem. Tego dnia koniecznie chciałem odwiedzić Myscową i
zobaczyć jak wygląda miejsce obozu AC, gdy tego obozu tam nie ma- nic
ciekawego, jedynie Wisłoka znowu podebrała brzeg. Gwoździem programu
była Góra Grzywacka, bardzo ją lubię i dobrze mi się kojarzy. Chciałem
ją zdobyć w stu procentach na kołach, ale niektóre odcinki były zbyt
strome i błotniste albo pokryte śniegiem, więc czasem musiałem pchać. Widok z platformy ograniczała mgła, wysłałem samojebkę Adrianowi i
zjazd. W Nowym Żmigrodzie przystanek, chociaż siły było na tyle, że
miałem ochotę na kolejne sto kilometrów (tak mi się wydawało i tak
pisałem Olce). Przystanek nie wpłynął korzystnie, bo mi się odechciało
jechać. W Tarnowcu już nie wytrzymałem i musiałem się doładować
"brytyjską chemią przemysłową", jak to M. Margański mówi. Coś to dało,
ale we Frysztaku znowu chciałem zjeść COŚ. Miałem ochotę na lody, ale
znajdź tu sklep z czymś takim. Obeszło się. Podczepiłem się na koło do
jakichś chłopaczków i nabrałem prędkości. Największego pałera dostałem,
gdy wybiegł na mnie niemały piesek i zaczął gonić. Kilka wyzwisk,
przyspieszenie, nastał spokój. W domu byłem przed dziewiętnastą. Pozostał już
tylko relaks w wannie i obliczenie trasy.
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Rower:Batavus Cayuca
Dane wycieczki:
180.00 km (0.00 km teren), czas: h, avg: km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hTemperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)