- Kategorie:
- po zmierzchu.9
- z sakwami.24
Przejażdżka Wieczorową Porą Vol.3 (malutkie gminobranie)
Czwartek, 26 marca 2015 | dodano: 27.03.2015
W tym tygodniu chciałem się
wybrać na jakąś jazdę nocą. Na początku myślałem o całonocnej przejażdżce w
piątek, po Masie. Plany na weekend uległy zmianie, więc na prędkości
wymyśliłem, że pojadę w czwartek. Jeszcze do południa miałem w głowie jazdę na
wschód, ale jakoś mi się odechciało. Do wyjeżdżenia było 100 km, żeby
zrealizować miesięczne minimum. Z domu ruszyłem ok. 19, kupiłem jakieś ciastka
i pognałem przed siebie. Pomyślałem, że przejadę się drogą, której końca byłem
bardzo ciekaw. Pamiętam, że w przedszkolu jechaliśmy nią do leśniczówki na
lekcję w terenie. Dojeżdżając do Czudca skręcam właśnie w tę drogę. Gładki
asfalt prowadzi mnie w górę. Z niej roztacza się całkiem ładny widok na
oświetloną miejscowość. Wraz z minięciem ostatniego domu asfalt zmienia się w
leśną szturówkę, po obu stronach mam gęsty las, za plecami
"duziejący" Miesiąc. W powietrzu unosi się woń żywicy ze
ściętych drzew, które mijam poukładane w metrach wzdłuż drogi. Wjeżdżam na
jakiś szlak rowerowy, prowadzący na wschód.
Powietrze tego dnia było bardzo ciepłe, jak w lecie. Jedynie wjeżdżając do dolinek chłód powodował ciary. Znowu jestem na asfaltowej drodze i z tej okazji robię postój, przekładam kilka ciastek do koszulki, zjadam dwa i przepijam je wodą.
Nie spodziewałem się, że znowu znajdę się w Czudcu. Stwierdziłem, że pojadę na Niechobrz i przy krzyżu milenijnym odbiję w nieznaną drogę.
Tak też robię. Jest wąska i kręta, więc skupiam się i włączam mocniejsze światło. Na pewno wybiorę się nią w dzień, ale to dopiero za kilka miesięcy, aż pola uprawne zazłocą się od zboża. Po drodze przejeżdżam obok miejsca, w którym działaliśmy przy paśniku na Ultramaratonie Podkarpackim. Dojeżdżając do skrzyżowania w Zgłobniu oczom ukazuje się straszny widok i aż boli w środku.
Kilkanaście żabich par rozwleczonych po asfalcie. Zaraz przy skrzyżowaniu jest dosyć spora sadzawka (sądzę, że to stary zbiornik na cele p.poż, bo w pobliżu jest remiza), do której podążają one w celu przedłużenia gatunku. Specyficzny, dobrze mi znany, smród płaziego truchła włazi w nozdrza. Zostawiam rower na poboczu i szukam tego co żywe i całe, bo tego co żywe i niecałe jest znacznie więcej. Łącznie udało się uratować dwie pary i jednego singla. Chociaż tyle.
Dalej kieruję się na Iwierzyce. Na skrzyżowaniu na Wielopole Skrzyńskie i Sędziszów Małopolski pojawia się dylemat gdzie jechać. Wybrałem Wielopole, ale zaraz zawróciłem w stronę Sędziszowa, bo przecież trzeba nabijać kaemy a przy okazji jakieś nowe gminy wpadną. Byłem bardzo zawiedziony, gdy dojechałem do krajowej 94. Nie lubię takich dróg, ale na szczęście o tej porze ruch jest już mniejszy. Zajeżdżam na stację benzynową, żeby w kiblu uzupełnić bidon. W zasadzie do Rzeszowa droga dłuży się niesamowicie.
Becztery pyta czy już w domu jestem- haha, cały czas do niego jadę. Wyjeżdżając z miasta wymyślam sobie rywalizację. Chcę dojechać do Czudca przed pewnym autobusem. Skutkuje to gęściejszym ruchem pedałów. Za Lutoryżem droga jest bardzo kiepska. Nie lubię nią jeździć, ale nie chciało mi się już szlajać po górkach. W Babicy dociera do mnie, że ten autobus wyjeżdża nie o 23.15, lecz o 23. Daję z siebie jeszcze więcej. Jestem już w Czudcu, ale metę ustawiłem na przejściu dla pieszych obok dworca autobusowego. Oglądam się na ostatnim zakręcie i już go widzę, ale dystans jest na tyle bezpieczny, że mogę wyluzować. Nie ma luzowania!!! Finisz to ma być finisz. Ogarnia mnie uczucie zadowolenia i dalej już jadę spokojnie.
Na Żarnowskiej melduję się minutę przed północą. Zajebiście- 3 nowe gminy, miesięczne minimum zrobione.
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Powietrze tego dnia było bardzo ciepłe, jak w lecie. Jedynie wjeżdżając do dolinek chłód powodował ciary. Znowu jestem na asfaltowej drodze i z tej okazji robię postój, przekładam kilka ciastek do koszulki, zjadam dwa i przepijam je wodą.
Nie spodziewałem się, że znowu znajdę się w Czudcu. Stwierdziłem, że pojadę na Niechobrz i przy krzyżu milenijnym odbiję w nieznaną drogę.
Tak też robię. Jest wąska i kręta, więc skupiam się i włączam mocniejsze światło. Na pewno wybiorę się nią w dzień, ale to dopiero za kilka miesięcy, aż pola uprawne zazłocą się od zboża. Po drodze przejeżdżam obok miejsca, w którym działaliśmy przy paśniku na Ultramaratonie Podkarpackim. Dojeżdżając do skrzyżowania w Zgłobniu oczom ukazuje się straszny widok i aż boli w środku.
Kilkanaście żabich par rozwleczonych po asfalcie. Zaraz przy skrzyżowaniu jest dosyć spora sadzawka (sądzę, że to stary zbiornik na cele p.poż, bo w pobliżu jest remiza), do której podążają one w celu przedłużenia gatunku. Specyficzny, dobrze mi znany, smród płaziego truchła włazi w nozdrza. Zostawiam rower na poboczu i szukam tego co żywe i całe, bo tego co żywe i niecałe jest znacznie więcej. Łącznie udało się uratować dwie pary i jednego singla. Chociaż tyle.
Dalej kieruję się na Iwierzyce. Na skrzyżowaniu na Wielopole Skrzyńskie i Sędziszów Małopolski pojawia się dylemat gdzie jechać. Wybrałem Wielopole, ale zaraz zawróciłem w stronę Sędziszowa, bo przecież trzeba nabijać kaemy a przy okazji jakieś nowe gminy wpadną. Byłem bardzo zawiedziony, gdy dojechałem do krajowej 94. Nie lubię takich dróg, ale na szczęście o tej porze ruch jest już mniejszy. Zajeżdżam na stację benzynową, żeby w kiblu uzupełnić bidon. W zasadzie do Rzeszowa droga dłuży się niesamowicie.
Becztery pyta czy już w domu jestem- haha, cały czas do niego jadę. Wyjeżdżając z miasta wymyślam sobie rywalizację. Chcę dojechać do Czudca przed pewnym autobusem. Skutkuje to gęściejszym ruchem pedałów. Za Lutoryżem droga jest bardzo kiepska. Nie lubię nią jeździć, ale nie chciało mi się już szlajać po górkach. W Babicy dociera do mnie, że ten autobus wyjeżdża nie o 23.15, lecz o 23. Daję z siebie jeszcze więcej. Jestem już w Czudcu, ale metę ustawiłem na przejściu dla pieszych obok dworca autobusowego. Oglądam się na ostatnim zakręcie i już go widzę, ale dystans jest na tyle bezpieczny, że mogę wyluzować. Nie ma luzowania!!! Finisz to ma być finisz. Ogarnia mnie uczucie zadowolenia i dalej już jadę spokojnie.
Na Żarnowskiej melduję się minutę przed północą. Zajebiście- 3 nowe gminy, miesięczne minimum zrobione.
Rower:Batavus Cayuca
Dane wycieczki:
110.00 km (0.00 km teren), czas: h, avg: km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hTemperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
K o m e n t a r z e
Nie ma jeszcze komentarzy. Komentuj