- Kategorie:
- po zmierzchu.9
- z sakwami.24
Do Radocyny
Piątek, 6 marca 2015 | dodano: 09.03.2015
W piątek starałem się wrócić do domu jak najwcześniej. Szybko zjadłem
obiad, ubrałem się i zapakowałem graty na rower. W planie był wyjazd ok.
15.30, ale ostatecznie ruszyłem kilka minut przed 16. Postanowiłem, że
do Krosna nie zatrzymuję się i jadę na maksa, żeby zdążyć przed zachodem
Słońca. Jechało się naprawdę dobrze. Długi, stromy zjazd w Odrzykoniu
dał zaoszczędzić trochę sił i czasu. Do Krosna dojechałem, kiedy Słońce
było jeszcze kilka centymetrów nad horyzontem. Kupiłem banany i na wszelki
wypadek baterie do lampki. Wyjechanie z centrum na dobrą drogę zajęło
za dużo czasu i już była szarówka. W końcu trafiłem. Kierunek Dukla!
Jechałem naprawdę zajebistą drogą. Dobry asfalt (później był bardziej
dziurawy), bez większych podjazdów. Przyszedł czas na jakieś jedzonko.
Te biedronkowe banany to totalna padaka. Były tak zielone, że nawet
skórka ciężko odchodziła, nie mówię już o smaku. Dojeżdżając do Dukli
temperatura mocno poszła w dół. W bidonie zaczął robić się lód, stopy
też nie miały najlepiej. Miesiąc pokazał się dopiero na drodze do Iwli,
niepewnie wychylał się spoza wzniesień i zadrzewień. W sumie to był moją
główną lampką, oprócz pozycyjnych migaczy. Na trudniejszych odcinkach
świeciłem sobie światłem z dynama a w pogotowiu był jeszcze Fenio.
Jadąc z Iwli do Krempnej, w pewnym momencie łańcuch zaczął przeskakiwać
po kasecie. Tak, znam to. Daję mu jeszcze jedną szansę, aby się
uspokoił, ale jej nie wykorzystuje. Tydzień wcześniej uniemożliwił mi
dojechanie na Masę, bo się urwał. Zatrzymałem się, docisnąłem zbuntowane
ogniwo i ruszyłem dalej. Do samej Radocyny obyło się bez awarii. Zjazd
do wsi Polany był jednym z dwóch najgorszych odcinków. Najgorszy, bo
jezdnia była pokryta zamarzniętym, ujeżdżonym śniegiem. Obyło się bez
gleby. Będąc w Krempnej wstąpiłem do sklepu, żeby kupić coś słodkiego do
jedzenia. Miałem bardzo dobry czas, więc zjadłem sobie kilka bułek
maślanych z podróbą nutelli. Jeszcze wysłałem mamie smsa- tak się
umówiliśmy. Pod sklep przyjechał jakiś koleś, wysiadł i poszedł coś
kupić a auto cały czas pracowało. To jest możliwe chyba tylko na wsi,
żeby zostawić auto otwarte i sobie pójść. Bardzo mi się to spodobało, bo
pamiętam jak kiedyś u nas też tak było. Teraz sam nie opuszczam roweru bez
wcześniejszego zapięcia. Ruszyłem dalej. To już ostatnie kilometry, a
zapas czasu spory. Łysy pięknie świeci pod koła, lekko oszronione
krzaczki błyszczą się w jego świetle. Droga wlecze się niemiłosiernie.
Pierwszy raz ścigałem na rowerze psa. Prawdę mówiąc to on uciekał a nie
ja go ścigałem, ale rolę czasem się odwracają i kat staje się ofiarą.
Bidulek spieprzał kilkaset metrów, aż rozstaliśmy się na pewnym
skrzyżowaniu. W ogóle w Beskidzie Niskim psy są inne niż w moich
okolicach. Znacznie mniej jest tych wyścigowych szczekaczek a więcej
spokojnych bydlaków. Widzę tablicę WWF: Zwolnij! WILKI!
Skoro tak każą... Tempo spada jeszcze bardziej. Fenia ustawiam przed siebie, żeby w razie czego móc zobaczyć te wszystkie biegające wilki. Wyłączam lecącą do tej pory w słuchawkach Azam Ali i nasłuchuję co mówi BN. Tak naprawdę słychać tylko szum Wisłoki, który dodatkowo zagłuszany jest przez pęd powietrza. W Rozstajnem(-ym?) skręcam przed mostem, aby pojechać na skróty. Po kilometrze fatalnej drogi zatrzymuje mnie pracownik Magurskiego PN będący na patrolu i mówi, że woda jest zbyt wysoka i nie przejadę. Dziękuję za informację, życzę szczęśliwego patrolu, zawracam- jednak trzeba jechać na Wyszowatkę. To drugi najgorszy odcinek- powód ten sam co wcześniej. Mija mnie terenówka na rzeszowskich tablicach- na pewno swoi :) Droga ciągnie się i ciągnie. Nie widać końca, aż tu nagle ukazuje się duży budynek i znajome auta. W KOŃCU! Wszyscy witają mnie z entuzjazmem. Gorący, relaksujący prysznic. Biesiada!
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Skoro tak każą... Tempo spada jeszcze bardziej. Fenia ustawiam przed siebie, żeby w razie czego móc zobaczyć te wszystkie biegające wilki. Wyłączam lecącą do tej pory w słuchawkach Azam Ali i nasłuchuję co mówi BN. Tak naprawdę słychać tylko szum Wisłoki, który dodatkowo zagłuszany jest przez pęd powietrza. W Rozstajnem(-ym?) skręcam przed mostem, aby pojechać na skróty. Po kilometrze fatalnej drogi zatrzymuje mnie pracownik Magurskiego PN będący na patrolu i mówi, że woda jest zbyt wysoka i nie przejadę. Dziękuję za informację, życzę szczęśliwego patrolu, zawracam- jednak trzeba jechać na Wyszowatkę. To drugi najgorszy odcinek- powód ten sam co wcześniej. Mija mnie terenówka na rzeszowskich tablicach- na pewno swoi :) Droga ciągnie się i ciągnie. Nie widać końca, aż tu nagle ukazuje się duży budynek i znajome auta. W KOŃCU! Wszyscy witają mnie z entuzjazmem. Gorący, relaksujący prysznic. Biesiada!
Rower:Batavus Cayuca
Dane wycieczki:
92.00 km (0.00 km teren), czas: h, avg: km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hTemperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
K o m e n t a r z e
Nie ma jeszcze komentarzy. Komentuj