bajkowe pedałyblog rowerowy

avatar xbartolinix

Informacje

baton rowerowy bikestats.pl

Znajomi

Moje rowery

Batavus Cayuca 7362 km

Szukaj

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy xbartolinix.bikestats.pl

Archiwum

Linki

Wpisy archiwalne w miesiącu

Kwiecień, 2015

Dystans całkowity:802.00 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:b.d.
Średnia prędkość:b.d.
Liczba aktywności:4
Średnio na aktywność:200.50 km
Więcej statystyk

Dojazdy kwiecień

Środa, 29 kwietnia 2015 | dodano: 29.04.2015
Rower:Batavus Cayuca Dane wycieczki: 115.00 km (0.00 km teren), czas: h, avg: km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Okrąglutko (pierwsze 24 h)

Sobota, 25 kwietnia 2015 | dodano: 27.04.2015
Rower:Batavus Cayuca Dane wycieczki: 360.00 km (0.00 km teren), czas: h, avg: km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Przejażdżka Wieczorową Porą Vol.4 (+ 5 gmin)

Piątek, 10 kwietnia 2015 | dodano: 11.04.2015
Rower:Batavus Cayuca Dane wycieczki: 127.00 km (0.00 km teren), czas: h, avg: km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

dwieście tysięcy m

Poniedziałek, 6 kwietnia 2015 | dodano: 09.04.2015
Jego przejażdżki zawsze zaczynają się od planowania, a z tych planów i tak nic nie wychodzi. Zawsze przed wyjazdem przychodzi nowy pomysł. Bardzo lubi wziąć mapę i gdy ma chwilę wolnego zajrzeć, gdzie to mógłby sobie pojechać. Ten wyjazd zaczął się, jak zwykle dzień wcześniej. Przygotowanie roweru, potrzebnych rzeczy no i oczywiście jedzenia, bo wiedział że sklepy będą pozamykane. Późno poszedł spać, jakoś się przemógł. Budzik zadzwonił chwilę po trzeciej, ale dał sobie jeszcze czas i przestawił go na czwartą. Gdy obudził się, zdziwił go brak zegarka na przegubie. Leżał on przy łóżku, z wyciągniętym dzyndzlem służącym do zmiany daty i godziny. Zastanawiał się co takiego z nim robił w nocy... Ubrany poszedł do kuchni, zaparzył ulubioną Kujawiankę i przelał do termosu. Tak, tym razem o termosie pomyślał i zabrał ze sobą, bo pogoda- na wzór dni poprzednich- miała być rozmaita.

Ruszył przed piątą, ale sam nie wiedziałby, która była godzina, gdyby nie ta odczytana z licznika- tej na zegarku nie przestawił. Będąc w Godowej zatrzymał się, żeby zrobić zdjęcie na którym i tak nic nie było widać, bo wokół ogarniała, go ciemność. To zatrzymanie się było dobrym pomysłem, bo usłyszał- jak się mu zdawało- puchacza. Od razu napisał o tym na fejsie w Podkarpackiej GL OTOP. Cieszył się bardzo z obserwacji oraz z tego, że tym razem nie założył słuchawek, dzięki czemu mógł usłyszeć pohukiwanie. Wyjazd zapowiadał się dla niego bardzo ptasio o czym jeszcze nie wiedział. Jadąc dalej mijał inne drapole (wydawało mu się, że sowy), które spłoszone uciekały ze swoich czatowni. Wokół rozlegał się donośny śpiew kosów. Co chwilę mijał gniazda bocianów, niektóre zajęte przez pary, niektóre całkiem puste, na innych siedziały pojedyncze osobniki. Martwił się, że druga połówka została zastrzelona w Libanie, albo innym państwie, gdzie ludzie mają spier***one hobby. W Domaradzu odbił na Przysietnicę. Czekały na niego pięknie powywijane serpentyny, jedne w górę, następne w dół. Gdy zjechał do wsi Izdebki zrobiło się bardzo chłodno, co z resztą potwierdzał znak (HEHE).

Temperatura, którą pokazywał licznik wahała się od zera do czterech stopni Celsjusza. Tak naprawdę nie wierzył w nią, ale czasem zerkał. Ta przejażdżka oprócz akcentu ptasiego była też mocno cyferkowa, ponieważ tydzień wcześniej kupił licznik, więc bardzo jarał się wynikami. Wiedział, że ten zachwyt w końcu minie, cyferki nie będą grały roli, ale pomimo to cieszył się jak dziecko. Rywalizacje były różne. Działała tu zasada "Jeżeli nie ma dyscypliny, w której jesteś dobry, to wymyśl swoją". No więc wymyślał- jak najwyższa średnia do jakiegoś tam miejsca, najszybszy zjazd, podjazd i inne wariacje. Magia cyferek...
Przejeżdżając przez Nozdrzec pogoda znacznie się pogorszyła, śnieg z deszczem porządnie biły po twarzy. Na chwilę ustały, żeby w Dynowie powrócić. Wracały jeszcze wiele razy, czasem cięły skórę mocniej. Dalej ruszył na Przemyśl. Mocno wilgotne ubranie konkretnie chłodziło ciało, woda z roztopionego śniegu wymieszana ze słonym potem spływała po twarzy, częściowo trafiając do ust. Pogodą się nie przejmował, bo przecież za kilka godzin miał być w ciepłym domu.
Z Bachórzca skręcił do Sielnicy. Przy drodze siedział myszołów. Myślał, że drapol zaraz odleci, ale ten podskoczył kilka razy i schował się w starych, zeschniętych trawach, które rosły wokół zielonego, zaniedbanego baraku. Od razu pomyślał o ratunku dla niego. Pierwsza myśl, to podać dokładną lokalizację. Taaa... Teraz jeździ z licznikiem, więc na znaki patrzeć nie musi. Nazw miejscowości też, już pamiętać nie trzeba. Wrócił się kilkaset metrów do charakterystycznego skrzyżowania, gdzie przecinały się szlaki turystyczne i zadzwonił do Przemyśla, do ADY. Kazali zadzwonić na policję, więc tak zrobił. Dyżurny powiedział, że przyjadą maksymalnie za 30 minut. On postanowił zaczekać na przyjazd patrolu, bo policji nie ufa. Znowu zaczął prószyć śnieg. Żeby się przez ten czas nie wychłodzić wyciągnął ze swojej mini apteczki koc NRC.
- W końcu się do czegoś przydasz- powiedział to szeleszczącej folii i opatulił się w nią.
Chodził tak w kółko przez dwadzieścia minut, od czasu do czasu śpiewając sobie z Łanuszką. Nadjechała policja. Ucieszył się, gdy w patrolu zobaczył kobietę.
-Zawsze taka ma więcej empatii i będzie dla ptaszka delikatniejsza- stwierdził wewnątrz siebie. Doprowadził ich w to miejsce, gdzie spotkał biedaczka. Gdy zobaczył myszaka lecącego od strony baraku wystraszył się, że ptak udawał, a on sam zostanie posądzony o robienie sobie jaj. Ptak siedział za barakiem.

Policjantka z braku odpowiedniego sprzętu chciała złapać go w płachtę- kurtkę. Bartolini ostrzegł ją, że szpony są bardzo ostre i przebijają mięcho z łatwością. Obyło się bez dodatkowych ofiar. Policjantka powiedziała, że wystarczyło powiedzieć, że to jest obok przeprawy promowej, która była tuż obok. Żeby on o tym wiedział... Na mapie nie było jej zaznaczonej, z drogi jej nie widział to kombinował inaczej- tak się tłumaczył. W poczuciu dumy, z powodu uratowanego żyjątka pojechał dalej, na tą przeprawę.
Rzekę ostatni raz przekraczał w ten sposób na koloni, w Świnoujściu.
-Matko, kiedy to było- pomyślał.
Mężczyzna kierujący barką widział jak ktoś jeździ w tę i z powrotem, więc z ciekawości zapytał:
- To pana ten barak? Ktoś go zdemolował, że policja była?
- Niee, tam myszołów po wypadku był i zadzwoniłem, żeby go wzięli do Przemyśla, do ośrodka.
- A na rowerze w taką paskudną pogodę to nie jest zimno?
- Niee, pierwsza lepsza górka i człowiekowi się gorąco robi- zawsze tak.
W tym czasie na pokład wjechała biała terenówka. Mężczyzna , który z niej wypisadł zapytał:
- Co tam się działo, że policja była?
- Aaa pan zadzwonił, bo leżał tam myszołów ze złamanym skrzydłem- powiedział kapitan.
Powiedział to jakby z zaangażowaniem. Bartolini tak to odebrał, jakby koleś się naprawdę znał i
szanował zwierzęta. Bez szyderczego podejścia do tematu. Bartolini zapytał o dalszą drogę, podziękował i pojechał do Dylągowej. Stamtąd do Dynowa jechał polną drogą na której spotkał najwięcej myszaków wypatrujących zdobyczy ze swoich czatowni. Nie uciekały, jedynie wiodły za nim wyrokiem. Ptasie akcenty spotykał też przy asfaltowych drogach, te jednak nie były miłe, bo nieżywe. Kilka kosów, kwiczoł, bogatka i dzwoniec to gatunki których się dopatrzył. Wyglądały na świeże.
(Alex, specjalnie dla Ciebie :***)

Wypatrywał czy leży gdzieś szczygieł, bo takich ładnych piórek by nie podarował. Od Dynowa jechał wzdłuż Sanu, tym razem w górę rzeki i jej prawym brzegiem. Droga była różna, raz stary asfalt, za chwilę leśna gruntówka. Mijał żwirownie, pola uprawne, retorty do wypalania węgla drzewnego. 

W tym czasie po rozmowie z W dowiedział się, że rzekomo zaobserwowany puchacz był uszatką. I tak się cieszył, bo to też fajny gatun, ale było mu głupio, że tak pochopnie i szczeniacko oznaczył ptaka. Po jakimś czasie rozglądał się za mostem lub barką, aby odbić na zachód. Wypatrzył nową, żółto-zieloną kładkę, widoczną z daleka.
Samowyzwalacz jak zawsze szybszy...

Ruszył w kierunku Dydni a potem do Brzozowa, następnie Krosno. W międzyczasie jazdę umilała rozmowa z A. W Krościenku Wyżnym na dziewiętnastce dopadł go kryzys- ściana, którą ciężko pokonać. Pomimo braku apetytu zjadł kilka lidlowych markiz o smaku ziemi i przepił je ciepłą zbożówką. Do tego znów zaczął padać deszcz ze śniegiem, w związku z czym założył stuptuty. Buty i tak przemoczone, ale pomogą osłonić nogi. Dowlókł się do Czarnorzek, gdzie już czekał na niego podjazd. Będąc w pobliżu domu stanął przed nim dylemat.
-Skręcić i zakończyć tą farsę, czy dołożyć jeszcze kilka tysięcy metrów w imię magii cyferek?- pytał sam siebie.
Cyferki oczywiście wygrały, tak więc zrobił dodatkową rundę po okolicy.
Udało się, ale bez fajerwerków.
Rower:Batavus Cayuca Dane wycieczki: 200.00 km (0.00 km teren), czas: h, avg: km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)