- Kategorie:
- po zmierzchu.9
- z sakwami.24
Wpisy archiwalne w miesiącu
Maj, 2015
Dystans całkowity: | 862.00 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | b.d. |
Średnia prędkość: | b.d. |
Liczba aktywności: | 8 |
Średnio na aktywność: | 107.75 km |
Więcej statystyk |
Dojazdy maj
Niedziela, 31 maja 2015 | dodano: 09.06.2015
Rower:Batavus Cayuca
Dane wycieczki:
140.00 km (0.00 km teren), czas: h, avg: km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hTemperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Krewka przejażdżka
Niedziela, 31 maja 2015 | dodano: 31.05.2015
Rower:Batavus Cayuca
Dane wycieczki:
71.00 km (0.00 km teren), czas: h, avg: km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hTemperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Takie o.
Piątek, 29 maja 2015 | dodano: 30.05.2015
Rower:Batavus Cayuca
Dane wycieczki:
76.00 km (0.00 km teren), czas: h, avg: km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hTemperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Pociąg do jazdy
Sobota, 16 maja 2015 | dodano: 16.05.2015
Rower:Batavus Cayuca
Dane wycieczki:
76.00 km (0.00 km teren), czas: h, avg: km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hTemperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Mokra przejażdżka
Niedziela, 10 maja 2015 | dodano: 10.05.2015
Rower:Batavus Cayuca
Dane wycieczki:
105.00 km (0.00 km teren), czas: h, avg: km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hTemperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Trzeci dzień majówki (Bieszczady/ Niski)
Niedziela, 3 maja 2015 | dodano: 26.05.2015
Rower:Batavus Cayuca
Dane wycieczki:
156.00 km (0.00 km teren), czas: h, avg: km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hTemperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Drugi dzień majówki (Bieszczady/ Niski)
Sobota, 2 maja 2015 | dodano: 24.05.2015Kategoria z sakwami
Całą
noc lało. Światło dzienne, które siłą wdzierało się pod powieki zmusiło go do
przebudzenia się. Szum kropli deszczu uderzających o namiot też nie pomagał w
dłuższym śnie. Nałożył kaptur na oczy i ściągną sznurkami tak, żeby został
tylko otwór do oddychania. Starał się jeszcze zasnąć, ale bez skutku. Zjadł
owsiankę z rodzynkami i czekoladą, uzupełnił dziennik, sprawdził pogodę. Do
piętnastej miało padać, ogólnie straszna padaka. Tak zeszło do w pół do
dziewiątej. Wcale się nie spieszył, bo w taką pogodę nie chce się jechać. Było
nudno. Te momenty są najgorsze, rano i wieczorem, kiedy nie ma się do kogo
odezwać. Wieczorem jest chociaż do kogo zadzwonić a o ósmej rano... Poza tym
baterię trzeba szanować, więc za długo też nie pogada. Zaczął się pakować. Potem
przeszedł do zwijania namiotu. Deszcz delikatnie kropił więc nie było tragedii.
W tym czasie na zewnątrz wyszła gospodyni.
- Dzień dobry!- krzyknął z uśmiechem na ryju.
- A dzień dobry, dzień dobry. Zrobić herbatki?
- Nie, raczej prosiłbym o wrzątek do termosu. Chociaż- zamyślił się- gdyby to nie był problem to herbaty też bym się napił.
Gdy wszystko już miał spakowane stawił się na zaproszenie. Była sama, choć twierdziła, że mieszka z synem. Pomyślał, że tylko tak mówi, dla zachowania bezpieczeństwa. Nikt w nocy nie przyjeżdżał, ogólnie śladu auta przy domu też nie było widać, więc stwierdził, że to ściema. W rozmowie dowiedział się, że kobieta pochodzi z jego okolic, córka też mieszka niedaleko Strzyżowa, a syn pracuje w Rze. Oprócz zapowiedzianej herbaty dostał ciastka, dwie bułki i dwa plasterki żółtego sera krojonego z dużej kostki, tak na oko trzysta- czterysta gramów. To było naprawdę miłe a jedyne czym mógł się odwdzięczyć to serdeczne "dziękuję" i życzenie zdrowia.
W Wisłoku Wielkim spotkał dwie dziewczyny w wieku studenckim. Nie było ruchu, więc mogli się zatrzymać i pogadać. Ta pierwsza, ubrana na czarno wydawała się być bardziej wygadana i sympatyczna. Może dlatego, że była ładniejsza. Zauważył, że w ogóle nie mają namiotu. Okazało się, że śpią po schroniskach. Dziewczyny były z Krk a wycieczkę rozpoczęły z Krynicy, jechały już któryś dzień. Życzył im szerokiej drogi oraz ładnej pogody i się rozjechali.
Od ciągle padającego deszczu w butach zbierała się woda. Co kilka kilometrów zatrzymywał się i je wykręcał. Od Jaślisk drogę znał dobrze, bo jechał tędy początkiem marca.
Jadąc przez Tylawę Słońce bardzo nieśmiało wychyliło czerep przez chmury. W zasadzie cały czas chowało się za obłokiem. Później zobaczył skrawek błękitnego nieba z czego bardzo się cieszył. W Olchowcu na przystanku spotkał Antka z kolegą, którzy właśnie zrobili sobie przerwę na skręcenie papieroska. Wybrali się na majówkę trochę pieszo, trochę stopem. Chcieli dostać się do Komańczy. Po chwili rozmowy ruszył dalej.
W Krempnej postanowił kupić coś do jedzenia. Pod sklepem kręciło się wielu turystów. Pieszych, na motorach, terenówką. Kupił chleb i dwa serki w parówce.
- Mam prośbę- zwrócił się do ekspedientki. Czy mógłbym przez chwilę podładować sobie telefon?- miał na myśli telefon, z którego dzwonił do A. bo do tego drugiego miał dwie zapasowe, naładowane baterie.
Sprzedawczyni nachyliła się i z lekkim strachem w oczach powiedziała konspiracyjnie:
- Co pan... Wszędzie na sklepie jest monitoring. Jak szef zobaczy to będzie źle. Zrozumiał, nie nalegał. Usiadł na ławce przed sklepem i zabrał się za jedzenie. W tym momencie na parking zajechało znajome auto. Już przez szybę poznał pasażerki. Tak, to była Halinka z córką. Uśmiechnął się szeroko i serdecznie je przywitał. Szykowały jakiegoś grilla, więc zaraz poszły na zakupy. Dalej ruszył drogą do wsi Żydowskie. Ta trasa również była ładna.
Na horyzoncie ujrzał zabytkowe, wojskowe auto a przy nim grupę majstrujących ludzi. Z powinności zapytał czy może jakoś pomóc, ale w odpowiedzi usłyszał coś o podkładce fi 30, więc się nawet nie zatrzymał, bo takich ze sobą nie wozi. Nie minęło dziesięć minut jak go wyprzedzili. Pomachali do siebie wzajemnie i auto zniknęło za szczytem wzniesienia.
W czasie przyjemnego zjazdu do Ożennej na asfalcie pojawił się krzepiący napis.
Do granicy było kilka kilometrów, więc wyłączył telefony, żeby przypadkiem nie wyczerpał się stan konta. Jadąc przez Wyszowatkę błoto oblepiło oba koła, a w tylną przerzutkę wpadł kamyk, który ją całkowicie rozregulował. W miarę ją ustawił, lecz po ujechaniu kilkunastu metrów urwał się łańcuch. Wkurwił się konkretnie. Rozlazło mu się to samo ogniwo co zawsze. W Radocynie umył porządnie koła przy czym urwał kawałek paznokieć. W międzyczasie podjechała do niego para rowerzystów, oboje mieli około 30 lat.
- Dzień dobry. Ma pan może taki klucz? O, tutaj do tego.- wskazał palcem pod siodełko w bajku partnerki.
- Niech pan zobaczy czy ten będzie- dał mu szóstkę imbusową, największą jaką posiadał.
- Dobry.
- Daleko pan jedzie? – zapytała kobieta.
Nie miał ochoty na żadne dyskusje, bo gotowało w nim przez ten pieprzony rower.
- Dziś z Komańczy – starał się być miły.
Nawet nie pytał, bo wiedział, że bazują w hotelu gdzie w marcu był na slajdowisku AC.
Dalej ruszył do wsi Krzywa a następnie do Gładyszowa. Znalazł się w miejscu, gdzie kiedyś z Radkiem łapał stopa na Się Dzieje Fest. Zgłodniał, więc kupił sobie dwa batony Lion i spiął tyłek, żeby jak najszybciej dotrzeć do Ujścia Gorlickiego. Nad miejscowością roztaczał się piękny, pomarańczowy zachód Słońca. Rozpoczął rozglądać się za miejscem na nocleg. Jak zwykle szukał czegoś przy rzece. Zapytał w pierwszym domu- odmowa, pojechał dalej. W drugim gospodarz zgodził się. Wcześniej, przed wydaniem werdyktu poszedł do domu zapytać żony o zdanie- całkiem zrozumiałe i rozsądne posunięcie. Jeszcze zapytał czy ten namiot to tylko jeden i czy na pewno nikt więcej. Pewnie obawiał się, że zaraz przyjedzie grupa pielgrzymów i będzie musiał nakarmić towarzystwo. Bartolini dostał jeszcze wskazówkę, żeby lepiej oddalił się od psa. A był to zwykły kundel, jakiś brudnobiały filcok. Głośno szczekał i uważnie obserwował obcego, ale po pewnym czasie zaczął go tolerować. W miarę szybko rozłożył namiot i poszedł umyć się w Ropie. Gdy wrócił, syn gospodarza zapytał go czy napije się herbaty. Z chęcią przytaknął i po kilku minutach dostał wielki kubek gorącego napoju. Niebo się rozpogodziło i pomiędzy chmurami pojawiały się pierwsze gwiazdy. Łysy też zaglądał zza obłoków. Bartolini dał znać rodzicom gdzie śpi i zadzwonił do A. żeby opowiedzieć co go spotkało tego dnia i oczywiście życzyć dobrej nocy
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
- Dzień dobry!- krzyknął z uśmiechem na ryju.
- A dzień dobry, dzień dobry. Zrobić herbatki?
- Nie, raczej prosiłbym o wrzątek do termosu. Chociaż- zamyślił się- gdyby to nie był problem to herbaty też bym się napił.
Gdy wszystko już miał spakowane stawił się na zaproszenie. Była sama, choć twierdziła, że mieszka z synem. Pomyślał, że tylko tak mówi, dla zachowania bezpieczeństwa. Nikt w nocy nie przyjeżdżał, ogólnie śladu auta przy domu też nie było widać, więc stwierdził, że to ściema. W rozmowie dowiedział się, że kobieta pochodzi z jego okolic, córka też mieszka niedaleko Strzyżowa, a syn pracuje w Rze. Oprócz zapowiedzianej herbaty dostał ciastka, dwie bułki i dwa plasterki żółtego sera krojonego z dużej kostki, tak na oko trzysta- czterysta gramów. To było naprawdę miłe a jedyne czym mógł się odwdzięczyć to serdeczne "dziękuję" i życzenie zdrowia.
W Wisłoku Wielkim spotkał dwie dziewczyny w wieku studenckim. Nie było ruchu, więc mogli się zatrzymać i pogadać. Ta pierwsza, ubrana na czarno wydawała się być bardziej wygadana i sympatyczna. Może dlatego, że była ładniejsza. Zauważył, że w ogóle nie mają namiotu. Okazało się, że śpią po schroniskach. Dziewczyny były z Krk a wycieczkę rozpoczęły z Krynicy, jechały już któryś dzień. Życzył im szerokiej drogi oraz ładnej pogody i się rozjechali.
Od ciągle padającego deszczu w butach zbierała się woda. Co kilka kilometrów zatrzymywał się i je wykręcał. Od Jaślisk drogę znał dobrze, bo jechał tędy początkiem marca.
Jadąc przez Tylawę Słońce bardzo nieśmiało wychyliło czerep przez chmury. W zasadzie cały czas chowało się za obłokiem. Później zobaczył skrawek błękitnego nieba z czego bardzo się cieszył. W Olchowcu na przystanku spotkał Antka z kolegą, którzy właśnie zrobili sobie przerwę na skręcenie papieroska. Wybrali się na majówkę trochę pieszo, trochę stopem. Chcieli dostać się do Komańczy. Po chwili rozmowy ruszył dalej.
W Krempnej postanowił kupić coś do jedzenia. Pod sklepem kręciło się wielu turystów. Pieszych, na motorach, terenówką. Kupił chleb i dwa serki w parówce.
- Mam prośbę- zwrócił się do ekspedientki. Czy mógłbym przez chwilę podładować sobie telefon?- miał na myśli telefon, z którego dzwonił do A. bo do tego drugiego miał dwie zapasowe, naładowane baterie.
Sprzedawczyni nachyliła się i z lekkim strachem w oczach powiedziała konspiracyjnie:
- Co pan... Wszędzie na sklepie jest monitoring. Jak szef zobaczy to będzie źle. Zrozumiał, nie nalegał. Usiadł na ławce przed sklepem i zabrał się za jedzenie. W tym momencie na parking zajechało znajome auto. Już przez szybę poznał pasażerki. Tak, to była Halinka z córką. Uśmiechnął się szeroko i serdecznie je przywitał. Szykowały jakiegoś grilla, więc zaraz poszły na zakupy. Dalej ruszył drogą do wsi Żydowskie. Ta trasa również była ładna.
Na horyzoncie ujrzał zabytkowe, wojskowe auto a przy nim grupę majstrujących ludzi. Z powinności zapytał czy może jakoś pomóc, ale w odpowiedzi usłyszał coś o podkładce fi 30, więc się nawet nie zatrzymał, bo takich ze sobą nie wozi. Nie minęło dziesięć minut jak go wyprzedzili. Pomachali do siebie wzajemnie i auto zniknęło za szczytem wzniesienia.
W czasie przyjemnego zjazdu do Ożennej na asfalcie pojawił się krzepiący napis.
Do granicy było kilka kilometrów, więc wyłączył telefony, żeby przypadkiem nie wyczerpał się stan konta. Jadąc przez Wyszowatkę błoto oblepiło oba koła, a w tylną przerzutkę wpadł kamyk, który ją całkowicie rozregulował. W miarę ją ustawił, lecz po ujechaniu kilkunastu metrów urwał się łańcuch. Wkurwił się konkretnie. Rozlazło mu się to samo ogniwo co zawsze. W Radocynie umył porządnie koła przy czym urwał kawałek paznokieć. W międzyczasie podjechała do niego para rowerzystów, oboje mieli około 30 lat.
- Dzień dobry. Ma pan może taki klucz? O, tutaj do tego.- wskazał palcem pod siodełko w bajku partnerki.
- Niech pan zobaczy czy ten będzie- dał mu szóstkę imbusową, największą jaką posiadał.
- Dobry.
- Daleko pan jedzie? – zapytała kobieta.
Nie miał ochoty na żadne dyskusje, bo gotowało w nim przez ten pieprzony rower.
- Dziś z Komańczy – starał się być miły.
Nawet nie pytał, bo wiedział, że bazują w hotelu gdzie w marcu był na slajdowisku AC.
Dalej ruszył do wsi Krzywa a następnie do Gładyszowa. Znalazł się w miejscu, gdzie kiedyś z Radkiem łapał stopa na Się Dzieje Fest. Zgłodniał, więc kupił sobie dwa batony Lion i spiął tyłek, żeby jak najszybciej dotrzeć do Ujścia Gorlickiego. Nad miejscowością roztaczał się piękny, pomarańczowy zachód Słońca. Rozpoczął rozglądać się za miejscem na nocleg. Jak zwykle szukał czegoś przy rzece. Zapytał w pierwszym domu- odmowa, pojechał dalej. W drugim gospodarz zgodził się. Wcześniej, przed wydaniem werdyktu poszedł do domu zapytać żony o zdanie- całkiem zrozumiałe i rozsądne posunięcie. Jeszcze zapytał czy ten namiot to tylko jeden i czy na pewno nikt więcej. Pewnie obawiał się, że zaraz przyjedzie grupa pielgrzymów i będzie musiał nakarmić towarzystwo. Bartolini dostał jeszcze wskazówkę, żeby lepiej oddalił się od psa. A był to zwykły kundel, jakiś brudnobiały filcok. Głośno szczekał i uważnie obserwował obcego, ale po pewnym czasie zaczął go tolerować. W miarę szybko rozłożył namiot i poszedł umyć się w Ropie. Gdy wrócił, syn gospodarza zapytał go czy napije się herbaty. Z chęcią przytaknął i po kilku minutach dostał wielki kubek gorącego napoju. Niebo się rozpogodziło i pomiędzy chmurami pojawiały się pierwsze gwiazdy. Łysy też zaglądał zza obłoków. Bartolini dał znać rodzicom gdzie śpi i zadzwonił do A. żeby opowiedzieć co go spotkało tego dnia i oczywiście życzyć dobrej nocy
Rower:
Dane wycieczki:
108.00 km (0.00 km teren), czas: h, avg: km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hTemperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Pierwszy dzień majówki (Bieszczady/ Niski)
Piątek, 1 maja 2015 | dodano: 23.05.2015Kategoria z sakwami
Obudził
się po siódmej. Planował wyjechać przed dziewiątą, ale rodzice chcieli, żeby
poczekał do ich powrotu. Wszystkie toboły były spakowane wieczorem, już nawet na
próbę objuczył rower, ale żeby móc go schować na noc musiał wszystko zdjąć.
Rano załadował wszystko po raz wtóry. Na śniadanie zjadł bogatą owsiankę i
zrobił kilka kanapek na drogę. W oczekiwaniu zjadł jeszcze porządny żurek
ugotowany przez babcię. Z domu wyruszył chwilę po dziewiątej. Była bardzo ładna
pogoda, taka, która na rower wydawała się być idealna. Z nudów liczył auta,
które go wyprzedzały na trasie z Lutczy do Brzozowa. W Bliznym wstąpił do
sklepu, jedynego otwartego w tym dniu. Kupił ładną zapalniczkę firmy Bic, taką
z damskim wzorem oraz gumy Orbit dla dzieci. Droga do Sanoka była nudna, choć
okraszona ładnym widokami. Co chwilę wysyłał do A. różne widoki. W
Niebieszczanach po raz pierwszy podczas tego wyjazdu szlag trafił łańcuch.
Jakoś go naprawił bez użycia spinki, bo tę zostawił na czarną godzinę. We wsi
Kulaszne chciał przedostać się do sąsiedniej wioski drogą przez las.
Był zachwycony tą drogą. Stary asfalt wił się pomiędzy ścianami żywej zieleni, czasem w górę, rzadziej w dół. Tak mu się zdawało, zawsze tak się wydaje. Podczas podjeżdżania poczuł głód. Zatrzymał się i zjadł kilka kromek z podróbą nutelli.
Dalej minął dwóch kolesi jadących na jednym, starym skuterze. Zaraz potem rozpoczął się długi zjazd do wsi Średnie Wielkie.
Do wyboru były dwie trasy- wojewódzka 893 lub droga przez las. Wybrał tą drugą opcję licząc na równie piękne widoki. Nawierzchnia z asfaltowej zmieniła się w szuter- jechało mu się w porządku, ale przy podjazdach koło czasem uskakiwało.
Gdy podjeżdżał, spotkał trójkę turystów robiących pętlę po okolicznych szlakach. Najbardziej spodobał mu się wielki husky. Miał miękką, gęstą sierść i piękne oczy. Kilka zdań dialogu i się pożegnali.
Zjazd wymagał skupienia, bo prędkość była naprawdę duża. Oscylowała wokół 50 na godzinę, co na łysych i wąskich oponach dawało kupę adrenaliny. Wylądował na rozjeździe przy kamieniołomie/ zakładzie związanym z kamieniami.
Zdecydował jechać na Przełęcz Żebrak. Nazwa brzmiała znajomo. Szukał po głowie skąd ją zna i doszedł do wniosku, że przecież oglądał program o przyrodzie Podkarpacia i tam był temat flory na tej przełęczy. Dojeżdżając do SBN Rabe postanowił zapytać o wodę pitną, bo zapas powoli kończył się. Woda była, ale trzeba byłoby ją przegotować a tego mu się nie chciało. Zapytał jeszcze o drogę na przełęcz. Dowiedział się, że to kawał góry do pokonania, ciężko wejść, a co dopiero wjechać. No dobra, jak będzie trzeba to będę pchał- pomyślał.
Ujechał kilkaset metrów i poczuł nagły spadek energii. Postanowił zjeść coś porządnego, bo skoro ma być tak ciężko, to lepiej się wzmocnić. Ugotował makaron z sosem, choć nie było to łatwe z powodu silnego wiatru. Ledwo skończył jeść a zaczął kropić deszcz. Szybko się zebrał i zaczął kręcić. Za chwilę znów się zatrzymał, aby wyciągnąć pelerynę. Mocno napierał na padały, żeby uciec przed deszczem. W końcu ujrzał szczyt, na którym znajdowała się wiata turystyczna. Przypomniał sobie, że koleś z Rabe coś o niej wspominał. Popatrzył na zegarek, była osiemnasta. Stwierdził, że najbliższą noc spędzi w tej budzie, bo cholera wie ile jeszcze do tego Żebraka a tu ma porządny dach. Lało coraz bardziej, ale wyszedł z wiaty, żeby zobaczyć mapę i w tym momencie ujrzał żółtą tabliczkę, z której dowiedział się, że już jest na przełęczy (816m n.p.m.). Roześmiał się głośno i ucieszył. Przecież miało być ciężko, zabawne.
Minął szlaban i prędko ruszył w dół. Peleryna znacząco go spowalniała. Zjechał do jakieś wsi. Nie wiedział dokładnie gdzie jest, ale stwierdził, że zaraz się dowie, bo chciał uzupełnić wodę. Zobaczył, że w pewnym domu leci dym z komina, więc zatrzymał się i podszedł do drzwi. Otworzyła dojrzała, niska, ciemnowłosa kobieta, która bez problemu wzięła butelki i kazała wejść do środka, równocześnie przepraszając za bałagan, bo wnętrze było remontowane. Kobieta poinformowała, że wieś nazywa się Mików. Na pytanie o drogę do Komańczy wskazała dwie opcje. Krótsza, ładniejszą oraz dłuższą. Ta krótsza kilka razy przecinała rzekę, ale brodem. Pani powiedziała, że będzie ich cztery. Dała mu też wskazówkę, żeby przez rzekę jechał po śladach aut, bo w innych miejscach mogą rosnąć glony i wtedy kąpiel gwarantowana. Oczywiście wybrał tę krótszą, przez Duszatyn. Brodów w rzeczywistości było siedem lub osiem. Frajda niesamowita.
Zatrzymał się w pięknym miejscu, gdzie oprócz cudownych widoków był zasięg.
Zadzwonił do A. bo potrzebował tego. W przemoczone stopy zrobiło się ciepłej, humor znacznie się poprawił. Opowiedział o ostatnich przygodach i ruszył dalej, do Komańczy. Zadzwonił do rodziców, by poinformować o miejscu noclegu. Stwierdził, że rozbije się u kogoś na posesji. Zapytał starszej pani czy mógłby się rozłożyć za domem. Ta zgodziła się bez problemu. Do rzeczki było 20 metrów, więc pełen komfort. Pucowanie, kolacja i ciepły śpiwór. Jeszcze tradycyjnie telefon na dobranoc do A.
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Był zachwycony tą drogą. Stary asfalt wił się pomiędzy ścianami żywej zieleni, czasem w górę, rzadziej w dół. Tak mu się zdawało, zawsze tak się wydaje. Podczas podjeżdżania poczuł głód. Zatrzymał się i zjadł kilka kromek z podróbą nutelli.
Dalej minął dwóch kolesi jadących na jednym, starym skuterze. Zaraz potem rozpoczął się długi zjazd do wsi Średnie Wielkie.
Do wyboru były dwie trasy- wojewódzka 893 lub droga przez las. Wybrał tą drugą opcję licząc na równie piękne widoki. Nawierzchnia z asfaltowej zmieniła się w szuter- jechało mu się w porządku, ale przy podjazdach koło czasem uskakiwało.
Gdy podjeżdżał, spotkał trójkę turystów robiących pętlę po okolicznych szlakach. Najbardziej spodobał mu się wielki husky. Miał miękką, gęstą sierść i piękne oczy. Kilka zdań dialogu i się pożegnali.
Zjazd wymagał skupienia, bo prędkość była naprawdę duża. Oscylowała wokół 50 na godzinę, co na łysych i wąskich oponach dawało kupę adrenaliny. Wylądował na rozjeździe przy kamieniołomie/ zakładzie związanym z kamieniami.
Zdecydował jechać na Przełęcz Żebrak. Nazwa brzmiała znajomo. Szukał po głowie skąd ją zna i doszedł do wniosku, że przecież oglądał program o przyrodzie Podkarpacia i tam był temat flory na tej przełęczy. Dojeżdżając do SBN Rabe postanowił zapytać o wodę pitną, bo zapas powoli kończył się. Woda była, ale trzeba byłoby ją przegotować a tego mu się nie chciało. Zapytał jeszcze o drogę na przełęcz. Dowiedział się, że to kawał góry do pokonania, ciężko wejść, a co dopiero wjechać. No dobra, jak będzie trzeba to będę pchał- pomyślał.
Ujechał kilkaset metrów i poczuł nagły spadek energii. Postanowił zjeść coś porządnego, bo skoro ma być tak ciężko, to lepiej się wzmocnić. Ugotował makaron z sosem, choć nie było to łatwe z powodu silnego wiatru. Ledwo skończył jeść a zaczął kropić deszcz. Szybko się zebrał i zaczął kręcić. Za chwilę znów się zatrzymał, aby wyciągnąć pelerynę. Mocno napierał na padały, żeby uciec przed deszczem. W końcu ujrzał szczyt, na którym znajdowała się wiata turystyczna. Przypomniał sobie, że koleś z Rabe coś o niej wspominał. Popatrzył na zegarek, była osiemnasta. Stwierdził, że najbliższą noc spędzi w tej budzie, bo cholera wie ile jeszcze do tego Żebraka a tu ma porządny dach. Lało coraz bardziej, ale wyszedł z wiaty, żeby zobaczyć mapę i w tym momencie ujrzał żółtą tabliczkę, z której dowiedział się, że już jest na przełęczy (816m n.p.m.). Roześmiał się głośno i ucieszył. Przecież miało być ciężko, zabawne.
Minął szlaban i prędko ruszył w dół. Peleryna znacząco go spowalniała. Zjechał do jakieś wsi. Nie wiedział dokładnie gdzie jest, ale stwierdził, że zaraz się dowie, bo chciał uzupełnić wodę. Zobaczył, że w pewnym domu leci dym z komina, więc zatrzymał się i podszedł do drzwi. Otworzyła dojrzała, niska, ciemnowłosa kobieta, która bez problemu wzięła butelki i kazała wejść do środka, równocześnie przepraszając za bałagan, bo wnętrze było remontowane. Kobieta poinformowała, że wieś nazywa się Mików. Na pytanie o drogę do Komańczy wskazała dwie opcje. Krótsza, ładniejszą oraz dłuższą. Ta krótsza kilka razy przecinała rzekę, ale brodem. Pani powiedziała, że będzie ich cztery. Dała mu też wskazówkę, żeby przez rzekę jechał po śladach aut, bo w innych miejscach mogą rosnąć glony i wtedy kąpiel gwarantowana. Oczywiście wybrał tę krótszą, przez Duszatyn. Brodów w rzeczywistości było siedem lub osiem. Frajda niesamowita.
Zatrzymał się w pięknym miejscu, gdzie oprócz cudownych widoków był zasięg.
Zadzwonił do A. bo potrzebował tego. W przemoczone stopy zrobiło się ciepłej, humor znacznie się poprawił. Opowiedział o ostatnich przygodach i ruszył dalej, do Komańczy. Zadzwonił do rodziców, by poinformować o miejscu noclegu. Stwierdził, że rozbije się u kogoś na posesji. Zapytał starszej pani czy mógłby się rozłożyć za domem. Ta zgodziła się bez problemu. Do rzeczki było 20 metrów, więc pełen komfort. Pucowanie, kolacja i ciepły śpiwór. Jeszcze tradycyjnie telefon na dobranoc do A.
Rower:Batavus Cayuca
Dane wycieczki:
130.00 km (0.00 km teren), czas: h, avg: km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hTemperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)