- Kategorie:
- po zmierzchu.9
- z sakwami.24
Wpisy archiwalne w miesiącu
Styczeń, 2016
Dystans całkowity: | 215.00 km (w terenie 30.00 km; 13.95%) |
Czas w ruchu: | b.d. |
Średnia prędkość: | b.d. |
Liczba aktywności: | 4 |
Średnio na aktywność: | 53.75 km |
Więcej statystyk |
Przejażdżka Wieczorową Porą Vol. 8
Sobota, 30 stycznia 2016 | dodano: 31.01.2016Kategoria po zmierzchu
Rower:Batavus Cayuca
Dane wycieczki:
34.00 km (0.00 km teren), czas: h, avg: km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hTemperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
całkiem biało i dziko
Niedziela, 24 stycznia 2016 | dodano: 30.01.2016
Rower:Batavus Cayuca
Dane wycieczki:
43.00 km (0.00 km teren), czas: h, avg: km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hTemperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Przejażdżka Wieczorową Porą Vol. 7
Piątek, 22 stycznia 2016 | dodano: 25.01.2016Kategoria po zmierzchu
Początkowo wypad miał być w sobotę i to późną nocą, bo wtedy jest
pełnia, a przy pełni, w Trójce, leci TSK. Myślałem też nad jakimś
ogniskiem i pewnie by się odbyło, gdyby Ad. nie miał jechać w Beskid
Niski. Zastanawiałem się nad
kierunkiem północnym, ale tam nic ciekawego nie ma, a do głowy przyszły mi gminy.
Niedaleko domu, na mapie miałem jasną dziurę- Krościenko Wyżne. W piątek, po powrocie
do domu stwierdziłem, że nie ma co czekać na sobotę, skoro i tak Księżyc
jasno świeci oraz mam wolny wieczór. Ku mojej radości i zaskoczeniu
przyszła nowa płyta Mojapołowa, więc szybko przegrałem ją do telefonu,
żeby mieć czym się wesprzeć w razie kryzysu na trasie. Zrobiłem jeszcze
kilka kanapek na drogę, termos herbaty, ubrałem się i byłem gotowy do
jazdy.
Było w miarę ciepło, śnieg skrzypiał pod kołami, a blask Księżyca wystarczająco oświetlał trasę. Oczywiście miałem na kierownicy Feniksa, którego używałem przy trudniejszym terenie, a na głowie dodatkowo czołówkę do zerkania na mapę. Po kilkuset metrach rozpiąłem przedni hamulec, bo coś tam ocierało, a poza tym dla własnego bezpieczeństwa, ponieważ przez cały sezon używam właśnie przedniego.
Do Frysztaka jechało się elegancko, droga z grubsza odśnieżona, burki atakowały tylko raz. We frysztackiej Biedronce kupiłem ciastka i banana. Wśród samych zielonych, niedojrzałych- jak zawsze- owoców znalazł się jeden, który był w miarę żółty. Pod sklepem przepakowałem kilka ciastek do kieszeni oraz zjadłem banana popijając go cieplutką herbatą. Kolejnym przystankiem był Odrzykoń, gdzie zatrzymałem się pod sklepem, żeby przełożyć mapę i zaplanować dalszą drogę. Gdy tak stałem pod sklepem, zagadnął do mnie eleganci mężczyzna, przed czterdziestką, który wcześniej przechodził obok idąc na zakupy.
- A dokąd pan jedzie?
- Do Krościenka, zaliczyć gminę.
Po czym wytłumaczyłem mu szybko, na czym polega owe zaliczanie. Potem zapytał czy dużo jeżdżę i (parafrazując) jaki rower ma sobie kupić. Moja odpowiedź wcale mu nie pomogła, bo jak wiadomo wszystko zależy od tego co chce się robić na tym rowerze, albo inaczej- gdzie jeździć. Podałem kilka przykładów, kilka swoich przekonań i pożegnaliśmy się, życząc sobie wzajemnie miłego, piątkowego wieczoru. Jeszcze w Odrzykoniu, chcąc potwierdzić swoją lokalizację, zapytałem przechodnia, czy w tym budynku mieści się poczta, bo taki znaczek miałem na mapie. Potwierdził. Dodatkowo poprosiłem o potwierdzenie, czy tą drogą dojadę do Krosna. Mężczyzna, pijackim bełkotem, próbował wytłumaczyć mi jak dojechać inną trasą, ale w końcu i tak stwierdził, że ta wybrana przeze mnie jest lepsza. Dalej, chcąc skrócić drogę, musiałem przedrzeć się zielonym szlakiem przez pola i nieużytki rolne. Skręciłem w zaśnieżoną dróżkę, która kończyła się przy brzegu małej rzeczki, którą należało przekroczyć. Miała szerokość ok. 1.5 m i była skuta cienkim lodem. Połamałem go kołami roweru, żeby nie kusiło mnie stanie na jego tafli. Położyłem rower w poprzek cieku i przeszedłem po ramie. Dalej droga prowadziła pod górę. Początkowo czułem zapach ropy naftowej, ale potem zbliżając się do szczytu czuć było śmietnisko.
Śnieg był na tyle grząski, a podjazd stromy, że w większości musiałem prowadzić rower. Zjazd po asfaltowo-betonowej drodze był trochę niebezpieczny przez to, że wcześniej zamoczyłem koła, w skutek czego przestały działać hamulce. Trzymając zaciśniętą klamkę, poprzez tarcie topiłem lód znajdujący się na obręczy koła. Ostatecznością było hamowanie butem i tak przejechałem jakieś 300m zanim lód odpuścił. Kiedy byłem na drodze do Krościenka, zatrzymałem się na przystanku żeby zjeść kanapkę.
Dojechałem do krajowej dziewiętnastki, a żeby nie przeszkadzać w ruchu i uciec przed tirami skręciłem do Jabłonicy Polskiej, przez Iskrzynię. Mapa pokazywała, że droga jest bardzo zniszczona, co okazało się się nieprawdą, bo w rzeczywistości to przyjemna, wąska nitka prowadząca przez pola i krzaki. Po prawej stronie miałem rzeczkę, która wiła się wzdłuż drogi. Znowu przeciąłem dziewiętnastkę. W Komborni, na skrzyżowaniu pomyliłem drogi i jakież wielkie było moje zdziwienie, gdy zamiast lasu, w który miałem wjechać, kolejny raz dojechałem do dziewiętnastki. Musiałem zawrócić, ale chcąc uniknąć podjazdu, skróciłem sobie drogę przez pola.
Teraz jakoś pewniej czuję się w tych skrótach, bo jeszcze rok temu nie zrobiłbym tego. w zasadzie co mi szkodzi, skoro mam siłę, jedzenie i ciepłą herbatę... Jeszcze chwila i na dziko będę spał równie dobrze jak we własnym łóżku. Wylądowałem na czyimś podwórzu i na dodatek byłem bliski spotkania się z Matką Ziemia, twarzą w twarz, ale obyło się bez zbliżeń, bo opanowałem rower.
Było po dwudziestej drugiej, w Trójce skończyła się LP3, następny program to Offensywa, a że nie lubię pier****nia Stelmacha, to w ruch poszły nowości w "emogendercore" (czyt. Mojapołowa). Skończyła mi się herbata, a przede mną było ponad 10 km jazdy. Nie wiem co mi przyszło do głowy, ale stwierdziłem, że zapukam do domu, w którym się jeszcze święci i poproszę o nią do termosu. Nikt nie otworzył i się w sumie nie dziwię. Kiedy już byłem na drodze gospodarz wyszedł na balkon i zapytał czego chcę, a kiedy powiedziałem, odrzekł, że o tej porze to nie bardzo. Jadąc dalej trafiłem na piękną trasę. Aż pożałowałem, że to nie był dzień, bo wyszłyby ładne zdjęcia. Wąska, asfaltowa droga wiedzie wśród gęstego lasu iglastego. Gałęzie były pięknie ośnieżone, uginały się pod naporem puchu. Po jednej stronie wciąż miałem strome zbocze, więc trzeba było jechać z uwagą. Las skończył się i po chwili dojechałem pod cerkiew w Czarnorzekach. Czekał na mnie długi zjazd drogą wojewódzką do Węglówki. Zawsze jest tam zimno. W lecie, w zimie, zawsze. W domu byłem parę minut po dwudziestej trzeciej.
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Było w miarę ciepło, śnieg skrzypiał pod kołami, a blask Księżyca wystarczająco oświetlał trasę. Oczywiście miałem na kierownicy Feniksa, którego używałem przy trudniejszym terenie, a na głowie dodatkowo czołówkę do zerkania na mapę. Po kilkuset metrach rozpiąłem przedni hamulec, bo coś tam ocierało, a poza tym dla własnego bezpieczeństwa, ponieważ przez cały sezon używam właśnie przedniego.
Do Frysztaka jechało się elegancko, droga z grubsza odśnieżona, burki atakowały tylko raz. We frysztackiej Biedronce kupiłem ciastka i banana. Wśród samych zielonych, niedojrzałych- jak zawsze- owoców znalazł się jeden, który był w miarę żółty. Pod sklepem przepakowałem kilka ciastek do kieszeni oraz zjadłem banana popijając go cieplutką herbatą. Kolejnym przystankiem był Odrzykoń, gdzie zatrzymałem się pod sklepem, żeby przełożyć mapę i zaplanować dalszą drogę. Gdy tak stałem pod sklepem, zagadnął do mnie eleganci mężczyzna, przed czterdziestką, który wcześniej przechodził obok idąc na zakupy.
- A dokąd pan jedzie?
- Do Krościenka, zaliczyć gminę.
Po czym wytłumaczyłem mu szybko, na czym polega owe zaliczanie. Potem zapytał czy dużo jeżdżę i (parafrazując) jaki rower ma sobie kupić. Moja odpowiedź wcale mu nie pomogła, bo jak wiadomo wszystko zależy od tego co chce się robić na tym rowerze, albo inaczej- gdzie jeździć. Podałem kilka przykładów, kilka swoich przekonań i pożegnaliśmy się, życząc sobie wzajemnie miłego, piątkowego wieczoru. Jeszcze w Odrzykoniu, chcąc potwierdzić swoją lokalizację, zapytałem przechodnia, czy w tym budynku mieści się poczta, bo taki znaczek miałem na mapie. Potwierdził. Dodatkowo poprosiłem o potwierdzenie, czy tą drogą dojadę do Krosna. Mężczyzna, pijackim bełkotem, próbował wytłumaczyć mi jak dojechać inną trasą, ale w końcu i tak stwierdził, że ta wybrana przeze mnie jest lepsza. Dalej, chcąc skrócić drogę, musiałem przedrzeć się zielonym szlakiem przez pola i nieużytki rolne. Skręciłem w zaśnieżoną dróżkę, która kończyła się przy brzegu małej rzeczki, którą należało przekroczyć. Miała szerokość ok. 1.5 m i była skuta cienkim lodem. Połamałem go kołami roweru, żeby nie kusiło mnie stanie na jego tafli. Położyłem rower w poprzek cieku i przeszedłem po ramie. Dalej droga prowadziła pod górę. Początkowo czułem zapach ropy naftowej, ale potem zbliżając się do szczytu czuć było śmietnisko.
Śnieg był na tyle grząski, a podjazd stromy, że w większości musiałem prowadzić rower. Zjazd po asfaltowo-betonowej drodze był trochę niebezpieczny przez to, że wcześniej zamoczyłem koła, w skutek czego przestały działać hamulce. Trzymając zaciśniętą klamkę, poprzez tarcie topiłem lód znajdujący się na obręczy koła. Ostatecznością było hamowanie butem i tak przejechałem jakieś 300m zanim lód odpuścił. Kiedy byłem na drodze do Krościenka, zatrzymałem się na przystanku żeby zjeść kanapkę.
Dojechałem do krajowej dziewiętnastki, a żeby nie przeszkadzać w ruchu i uciec przed tirami skręciłem do Jabłonicy Polskiej, przez Iskrzynię. Mapa pokazywała, że droga jest bardzo zniszczona, co okazało się się nieprawdą, bo w rzeczywistości to przyjemna, wąska nitka prowadząca przez pola i krzaki. Po prawej stronie miałem rzeczkę, która wiła się wzdłuż drogi. Znowu przeciąłem dziewiętnastkę. W Komborni, na skrzyżowaniu pomyliłem drogi i jakież wielkie było moje zdziwienie, gdy zamiast lasu, w który miałem wjechać, kolejny raz dojechałem do dziewiętnastki. Musiałem zawrócić, ale chcąc uniknąć podjazdu, skróciłem sobie drogę przez pola.
Teraz jakoś pewniej czuję się w tych skrótach, bo jeszcze rok temu nie zrobiłbym tego. w zasadzie co mi szkodzi, skoro mam siłę, jedzenie i ciepłą herbatę... Jeszcze chwila i na dziko będę spał równie dobrze jak we własnym łóżku. Wylądowałem na czyimś podwórzu i na dodatek byłem bliski spotkania się z Matką Ziemia, twarzą w twarz, ale obyło się bez zbliżeń, bo opanowałem rower.
Było po dwudziestej drugiej, w Trójce skończyła się LP3, następny program to Offensywa, a że nie lubię pier****nia Stelmacha, to w ruch poszły nowości w "emogendercore" (czyt. Mojapołowa). Skończyła mi się herbata, a przede mną było ponad 10 km jazdy. Nie wiem co mi przyszło do głowy, ale stwierdziłem, że zapukam do domu, w którym się jeszcze święci i poproszę o nią do termosu. Nikt nie otworzył i się w sumie nie dziwię. Kiedy już byłem na drodze gospodarz wyszedł na balkon i zapytał czego chcę, a kiedy powiedziałem, odrzekł, że o tej porze to nie bardzo. Jadąc dalej trafiłem na piękną trasę. Aż pożałowałem, że to nie był dzień, bo wyszłyby ładne zdjęcia. Wąska, asfaltowa droga wiedzie wśród gęstego lasu iglastego. Gałęzie były pięknie ośnieżone, uginały się pod naporem puchu. Po jednej stronie wciąż miałem strome zbocze, więc trzeba było jechać z uwagą. Las skończył się i po chwili dojechałem pod cerkiew w Czarnorzekach. Czekał na mnie długi zjazd drogą wojewódzką do Węglówki. Zawsze jest tam zimno. W lecie, w zimie, zawsze. W domu byłem parę minut po dwudziestej trzeciej.
Rower:Batavus Cayuca
Dane wycieczki:
87.00 km (0.00 km teren), czas: h, avg: km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hTemperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
kolejny rok
Piątek, 1 stycznia 2016 | dodano: 01.01.2016
Miałem pojechać na sylwestra w pagórki Beskidu Niskiego, ale mróz
pokrzyżował plany, ku uciesze bliskich. Wczoraj wieczorem pomyślałem, że
wstanę wcześnie rano i pojadę przynajmniej na Grzywacką, a wrócę przed
zachodem. Oczywiście nie chciało mi się wstawać o czwartej, tak jak
zakładał pomysł, więc obudziłem się dopiero po siódmej. Szybka zmiana
planów- padło na okoliczne piesze szlaki. Przed świętami kupiłem sobie
mapę Pogórza Strzyżowskiego w celu poznania swojej najbliższej okolicy i
nastał czas jej użycia. Ubrałem się we wcześniej przygotowane ciuchy, w
zasadzie gotowe już od kilku dni. Lekkie śniadanie, kilka kanapek,
herbata do termosu, wazelina na buźkę.
Ogólnie mróz jak cholera, ale było mi ciepło, bo kilka warstw na sobie dawało pewien komfort. Należało tylko dojechać na Oparówkę i dostać się na niebieski szlak. Tym razem jazda w lesie była możliwa, bo błoto zamarzło, a wraz z nim wszystkie kałuże grożące poślizgiem. Jadąc w stronę Rzepnika minąłem myśliwego, który chyba też się trochę wystraszył, bo nerwowo poprawił broń na ramieniu.
Las w bezśnieżnej zimie jest brzydki i ponury. W ogóle wszystko w takiej zimie jest paskudne. Jedynie Słońce, przedzierające się przez gołe korony drzew, dodaje ciepła temu szaremu krajobrazowi. Co chwilę muszę zasuwać lub rozsuwać kurtkę, w zależności od podjazdów i zjazdów. Niekiedy w gęstwinie iglastego lasu było tak zimno, że musiałem założyć dodatkowe rękawiczki, co czasem bardzo irytowało. W Rzepniku podziwiałem stary dąb pamiętający czasy Jagiellonów, o czym informuje zawieszona na nim tabliczka.
Przed Czarnorzekami szlak niebieski łączy się z zielonym. Trzeba zaznaczyć, że PTTK całkiem nieźle dba o oznaczenia i są one dobrze widoczne, choć parę razy, przez dystans kilkuset metrów, zastanawiałem się czy dobrze jadę, bo ciężko podzielić uwagę na omijanie kolein i wypatrywanie oznaczeń na drzewach. Kolejnym punktem przejażdżki była Węglówka. Tam na chwilę zatrzymałem się żeby poobserwować pracę maszyn wydzierających ropę z wnętrza Ziemi. Mechanizm jest bardzo prosty i sprytnie wymyślony. Kilkaset metrów dalej zrobiłem postój żeby coś zjeść. W tym czasie przeszła przede mną jakaś staruszka życząc mi smacznego, za co serdecznie podziękowałem.
Ruszyłem na Bonarówkę wzdłuż zielonego szlaku. Po asfalcie przychodzi czas na teren. Byłem lekko zdziwiony, że szlak prowadzi przez środek małego, miejscowego cmentarza. Dalej zaczynają się krzaki wśród których wiedzie wąska ścieżka. Niemożliwym jest nie zaczepić się o wystające gałęzie tarniny.
Minąłem panią, która wybrała się z psami na spacer i pozdrowiłem ją mówiąc dzień dobry. W zasadzie od zjechania z asfaltu cały czas pchałem rower po koleinach, trawskach i kamulcach.
Zjeżdżając do wsi poruszałem się ładną drogą wśród pól, ale sielanka skończyła się, gdy z pobliskiego gospodarstwa wypadł wkurzony burek. Natychmiast chciałem wrzucić szybsze biegi, ale tego dnia cały rower był jakoś wolniejszy. Kundel był już niebezpiecznie blisko, a na dodatek do pościgu dołączyli jego koledzy. Nie pomagało zajeżdżanie drogi, burki nie poddawały się. Miałem chociaż tyle szczęścia, że ciągle było z górki.
Gdzieś w lesie musiałem przebić oponę, bo powoli schodziło z niej powietrze. Dobiłem świeżą porcję i starałem się jak najszybciej dojechać do domu. Kilka podjazdów wcześniej ściągnąłem buffa spod kasku, co na ostatnio długim zjeździe odczułem w postaci głębokiego mrożenia głowy.
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Ogólnie mróz jak cholera, ale było mi ciepło, bo kilka warstw na sobie dawało pewien komfort. Należało tylko dojechać na Oparówkę i dostać się na niebieski szlak. Tym razem jazda w lesie była możliwa, bo błoto zamarzło, a wraz z nim wszystkie kałuże grożące poślizgiem. Jadąc w stronę Rzepnika minąłem myśliwego, który chyba też się trochę wystraszył, bo nerwowo poprawił broń na ramieniu.
Las w bezśnieżnej zimie jest brzydki i ponury. W ogóle wszystko w takiej zimie jest paskudne. Jedynie Słońce, przedzierające się przez gołe korony drzew, dodaje ciepła temu szaremu krajobrazowi. Co chwilę muszę zasuwać lub rozsuwać kurtkę, w zależności od podjazdów i zjazdów. Niekiedy w gęstwinie iglastego lasu było tak zimno, że musiałem założyć dodatkowe rękawiczki, co czasem bardzo irytowało. W Rzepniku podziwiałem stary dąb pamiętający czasy Jagiellonów, o czym informuje zawieszona na nim tabliczka.
Przed Czarnorzekami szlak niebieski łączy się z zielonym. Trzeba zaznaczyć, że PTTK całkiem nieźle dba o oznaczenia i są one dobrze widoczne, choć parę razy, przez dystans kilkuset metrów, zastanawiałem się czy dobrze jadę, bo ciężko podzielić uwagę na omijanie kolein i wypatrywanie oznaczeń na drzewach. Kolejnym punktem przejażdżki była Węglówka. Tam na chwilę zatrzymałem się żeby poobserwować pracę maszyn wydzierających ropę z wnętrza Ziemi. Mechanizm jest bardzo prosty i sprytnie wymyślony. Kilkaset metrów dalej zrobiłem postój żeby coś zjeść. W tym czasie przeszła przede mną jakaś staruszka życząc mi smacznego, za co serdecznie podziękowałem.
Ruszyłem na Bonarówkę wzdłuż zielonego szlaku. Po asfalcie przychodzi czas na teren. Byłem lekko zdziwiony, że szlak prowadzi przez środek małego, miejscowego cmentarza. Dalej zaczynają się krzaki wśród których wiedzie wąska ścieżka. Niemożliwym jest nie zaczepić się o wystające gałęzie tarniny.
Minąłem panią, która wybrała się z psami na spacer i pozdrowiłem ją mówiąc dzień dobry. W zasadzie od zjechania z asfaltu cały czas pchałem rower po koleinach, trawskach i kamulcach.
Zjeżdżając do wsi poruszałem się ładną drogą wśród pól, ale sielanka skończyła się, gdy z pobliskiego gospodarstwa wypadł wkurzony burek. Natychmiast chciałem wrzucić szybsze biegi, ale tego dnia cały rower był jakoś wolniejszy. Kundel był już niebezpiecznie blisko, a na dodatek do pościgu dołączyli jego koledzy. Nie pomagało zajeżdżanie drogi, burki nie poddawały się. Miałem chociaż tyle szczęścia, że ciągle było z górki.
Gdzieś w lesie musiałem przebić oponę, bo powoli schodziło z niej powietrze. Dobiłem świeżą porcję i starałem się jak najszybciej dojechać do domu. Kilka podjazdów wcześniej ściągnąłem buffa spod kasku, co na ostatnio długim zjeździe odczułem w postaci głębokiego mrożenia głowy.
Rower:Batavus Cayuca
Dane wycieczki:
51.00 km (30.00 km teren), czas: h, avg: km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hTemperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)