- Kategorie:
- po zmierzchu.9
- z sakwami.24
Pierwszy dzień majówki (Bieszczady/ Niski)
Piątek, 1 maja 2015 | dodano: 23.05.2015Kategoria z sakwami
Obudził
się po siódmej. Planował wyjechać przed dziewiątą, ale rodzice chcieli, żeby
poczekał do ich powrotu. Wszystkie toboły były spakowane wieczorem, już nawet na
próbę objuczył rower, ale żeby móc go schować na noc musiał wszystko zdjąć.
Rano załadował wszystko po raz wtóry. Na śniadanie zjadł bogatą owsiankę i
zrobił kilka kanapek na drogę. W oczekiwaniu zjadł jeszcze porządny żurek
ugotowany przez babcię. Z domu wyruszył chwilę po dziewiątej. Była bardzo ładna
pogoda, taka, która na rower wydawała się być idealna. Z nudów liczył auta,
które go wyprzedzały na trasie z Lutczy do Brzozowa. W Bliznym wstąpił do
sklepu, jedynego otwartego w tym dniu. Kupił ładną zapalniczkę firmy Bic, taką
z damskim wzorem oraz gumy Orbit dla dzieci. Droga do Sanoka była nudna, choć
okraszona ładnym widokami. Co chwilę wysyłał do A. różne widoki. W
Niebieszczanach po raz pierwszy podczas tego wyjazdu szlag trafił łańcuch.
Jakoś go naprawił bez użycia spinki, bo tę zostawił na czarną godzinę. We wsi
Kulaszne chciał przedostać się do sąsiedniej wioski drogą przez las.
Był zachwycony tą drogą. Stary asfalt wił się pomiędzy ścianami żywej zieleni, czasem w górę, rzadziej w dół. Tak mu się zdawało, zawsze tak się wydaje. Podczas podjeżdżania poczuł głód. Zatrzymał się i zjadł kilka kromek z podróbą nutelli.
Dalej minął dwóch kolesi jadących na jednym, starym skuterze. Zaraz potem rozpoczął się długi zjazd do wsi Średnie Wielkie.
Do wyboru były dwie trasy- wojewódzka 893 lub droga przez las. Wybrał tą drugą opcję licząc na równie piękne widoki. Nawierzchnia z asfaltowej zmieniła się w szuter- jechało mu się w porządku, ale przy podjazdach koło czasem uskakiwało.
Gdy podjeżdżał, spotkał trójkę turystów robiących pętlę po okolicznych szlakach. Najbardziej spodobał mu się wielki husky. Miał miękką, gęstą sierść i piękne oczy. Kilka zdań dialogu i się pożegnali.
Zjazd wymagał skupienia, bo prędkość była naprawdę duża. Oscylowała wokół 50 na godzinę, co na łysych i wąskich oponach dawało kupę adrenaliny. Wylądował na rozjeździe przy kamieniołomie/ zakładzie związanym z kamieniami.
Zdecydował jechać na Przełęcz Żebrak. Nazwa brzmiała znajomo. Szukał po głowie skąd ją zna i doszedł do wniosku, że przecież oglądał program o przyrodzie Podkarpacia i tam był temat flory na tej przełęczy. Dojeżdżając do SBN Rabe postanowił zapytać o wodę pitną, bo zapas powoli kończył się. Woda była, ale trzeba byłoby ją przegotować a tego mu się nie chciało. Zapytał jeszcze o drogę na przełęcz. Dowiedział się, że to kawał góry do pokonania, ciężko wejść, a co dopiero wjechać. No dobra, jak będzie trzeba to będę pchał- pomyślał.
Ujechał kilkaset metrów i poczuł nagły spadek energii. Postanowił zjeść coś porządnego, bo skoro ma być tak ciężko, to lepiej się wzmocnić. Ugotował makaron z sosem, choć nie było to łatwe z powodu silnego wiatru. Ledwo skończył jeść a zaczął kropić deszcz. Szybko się zebrał i zaczął kręcić. Za chwilę znów się zatrzymał, aby wyciągnąć pelerynę. Mocno napierał na padały, żeby uciec przed deszczem. W końcu ujrzał szczyt, na którym znajdowała się wiata turystyczna. Przypomniał sobie, że koleś z Rabe coś o niej wspominał. Popatrzył na zegarek, była osiemnasta. Stwierdził, że najbliższą noc spędzi w tej budzie, bo cholera wie ile jeszcze do tego Żebraka a tu ma porządny dach. Lało coraz bardziej, ale wyszedł z wiaty, żeby zobaczyć mapę i w tym momencie ujrzał żółtą tabliczkę, z której dowiedział się, że już jest na przełęczy (816m n.p.m.). Roześmiał się głośno i ucieszył. Przecież miało być ciężko, zabawne.
Minął szlaban i prędko ruszył w dół. Peleryna znacząco go spowalniała. Zjechał do jakieś wsi. Nie wiedział dokładnie gdzie jest, ale stwierdził, że zaraz się dowie, bo chciał uzupełnić wodę. Zobaczył, że w pewnym domu leci dym z komina, więc zatrzymał się i podszedł do drzwi. Otworzyła dojrzała, niska, ciemnowłosa kobieta, która bez problemu wzięła butelki i kazała wejść do środka, równocześnie przepraszając za bałagan, bo wnętrze było remontowane. Kobieta poinformowała, że wieś nazywa się Mików. Na pytanie o drogę do Komańczy wskazała dwie opcje. Krótsza, ładniejszą oraz dłuższą. Ta krótsza kilka razy przecinała rzekę, ale brodem. Pani powiedziała, że będzie ich cztery. Dała mu też wskazówkę, żeby przez rzekę jechał po śladach aut, bo w innych miejscach mogą rosnąć glony i wtedy kąpiel gwarantowana. Oczywiście wybrał tę krótszą, przez Duszatyn. Brodów w rzeczywistości było siedem lub osiem. Frajda niesamowita.
Zatrzymał się w pięknym miejscu, gdzie oprócz cudownych widoków był zasięg.
Zadzwonił do A. bo potrzebował tego. W przemoczone stopy zrobiło się ciepłej, humor znacznie się poprawił. Opowiedział o ostatnich przygodach i ruszył dalej, do Komańczy. Zadzwonił do rodziców, by poinformować o miejscu noclegu. Stwierdził, że rozbije się u kogoś na posesji. Zapytał starszej pani czy mógłby się rozłożyć za domem. Ta zgodziła się bez problemu. Do rzeczki było 20 metrów, więc pełen komfort. Pucowanie, kolacja i ciepły śpiwór. Jeszcze tradycyjnie telefon na dobranoc do A.
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Był zachwycony tą drogą. Stary asfalt wił się pomiędzy ścianami żywej zieleni, czasem w górę, rzadziej w dół. Tak mu się zdawało, zawsze tak się wydaje. Podczas podjeżdżania poczuł głód. Zatrzymał się i zjadł kilka kromek z podróbą nutelli.
Dalej minął dwóch kolesi jadących na jednym, starym skuterze. Zaraz potem rozpoczął się długi zjazd do wsi Średnie Wielkie.
Do wyboru były dwie trasy- wojewódzka 893 lub droga przez las. Wybrał tą drugą opcję licząc na równie piękne widoki. Nawierzchnia z asfaltowej zmieniła się w szuter- jechało mu się w porządku, ale przy podjazdach koło czasem uskakiwało.
Gdy podjeżdżał, spotkał trójkę turystów robiących pętlę po okolicznych szlakach. Najbardziej spodobał mu się wielki husky. Miał miękką, gęstą sierść i piękne oczy. Kilka zdań dialogu i się pożegnali.
Zjazd wymagał skupienia, bo prędkość była naprawdę duża. Oscylowała wokół 50 na godzinę, co na łysych i wąskich oponach dawało kupę adrenaliny. Wylądował na rozjeździe przy kamieniołomie/ zakładzie związanym z kamieniami.
Zdecydował jechać na Przełęcz Żebrak. Nazwa brzmiała znajomo. Szukał po głowie skąd ją zna i doszedł do wniosku, że przecież oglądał program o przyrodzie Podkarpacia i tam był temat flory na tej przełęczy. Dojeżdżając do SBN Rabe postanowił zapytać o wodę pitną, bo zapas powoli kończył się. Woda była, ale trzeba byłoby ją przegotować a tego mu się nie chciało. Zapytał jeszcze o drogę na przełęcz. Dowiedział się, że to kawał góry do pokonania, ciężko wejść, a co dopiero wjechać. No dobra, jak będzie trzeba to będę pchał- pomyślał.
Ujechał kilkaset metrów i poczuł nagły spadek energii. Postanowił zjeść coś porządnego, bo skoro ma być tak ciężko, to lepiej się wzmocnić. Ugotował makaron z sosem, choć nie było to łatwe z powodu silnego wiatru. Ledwo skończył jeść a zaczął kropić deszcz. Szybko się zebrał i zaczął kręcić. Za chwilę znów się zatrzymał, aby wyciągnąć pelerynę. Mocno napierał na padały, żeby uciec przed deszczem. W końcu ujrzał szczyt, na którym znajdowała się wiata turystyczna. Przypomniał sobie, że koleś z Rabe coś o niej wspominał. Popatrzył na zegarek, była osiemnasta. Stwierdził, że najbliższą noc spędzi w tej budzie, bo cholera wie ile jeszcze do tego Żebraka a tu ma porządny dach. Lało coraz bardziej, ale wyszedł z wiaty, żeby zobaczyć mapę i w tym momencie ujrzał żółtą tabliczkę, z której dowiedział się, że już jest na przełęczy (816m n.p.m.). Roześmiał się głośno i ucieszył. Przecież miało być ciężko, zabawne.
Minął szlaban i prędko ruszył w dół. Peleryna znacząco go spowalniała. Zjechał do jakieś wsi. Nie wiedział dokładnie gdzie jest, ale stwierdził, że zaraz się dowie, bo chciał uzupełnić wodę. Zobaczył, że w pewnym domu leci dym z komina, więc zatrzymał się i podszedł do drzwi. Otworzyła dojrzała, niska, ciemnowłosa kobieta, która bez problemu wzięła butelki i kazała wejść do środka, równocześnie przepraszając za bałagan, bo wnętrze było remontowane. Kobieta poinformowała, że wieś nazywa się Mików. Na pytanie o drogę do Komańczy wskazała dwie opcje. Krótsza, ładniejszą oraz dłuższą. Ta krótsza kilka razy przecinała rzekę, ale brodem. Pani powiedziała, że będzie ich cztery. Dała mu też wskazówkę, żeby przez rzekę jechał po śladach aut, bo w innych miejscach mogą rosnąć glony i wtedy kąpiel gwarantowana. Oczywiście wybrał tę krótszą, przez Duszatyn. Brodów w rzeczywistości było siedem lub osiem. Frajda niesamowita.
Zatrzymał się w pięknym miejscu, gdzie oprócz cudownych widoków był zasięg.
Zadzwonił do A. bo potrzebował tego. W przemoczone stopy zrobiło się ciepłej, humor znacznie się poprawił. Opowiedział o ostatnich przygodach i ruszył dalej, do Komańczy. Zadzwonił do rodziców, by poinformować o miejscu noclegu. Stwierdził, że rozbije się u kogoś na posesji. Zapytał starszej pani czy mógłby się rozłożyć za domem. Ta zgodziła się bez problemu. Do rzeczki było 20 metrów, więc pełen komfort. Pucowanie, kolacja i ciepły śpiwór. Jeszcze tradycyjnie telefon na dobranoc do A.
Rower:Batavus Cayuca
Dane wycieczki:
130.00 km (0.00 km teren), czas: h, avg: km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hTemperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
K o m e n t a r z e
Nie ma jeszcze komentarzy. Komentuj