Ogólnie chodziło o to żeby dostać się do Rze i pójść na prywatkę w rytmach ska. Kiedy wyprowadził rower z garażu i chciał dopompować przednie koło, zobaczył, że opona jest pęknięta, widocznie ze starości. Szybko objuczył rumaka i poszedł się pożegnać z bliskimi. Spieszył się, bo musiał jeszcze zdążyć do Larego zanim zamknie sklep. Trasę pokonał tylko o pięć minut wolniej niż jadąc ostatnim razem na pusto. Zakupy były szybkie, opona, nowe siodełko, bo tamto się złamało, dwie spinki do łańcucha. Oczywiście jakiś rabat i pogawędka z Krisem. Pojechał do babci zmienić oponę i siodełko, coś zjeść, oporządzić się, a potem imprezka. Pomyślał, że po północy na dworcu nie będzie nikogo w kolejce, więc spokojnie kupi sobie bilet powrotny z Gdyni, mylił się. Przed drugą w nocy był przy kasie. Jakaś kobieta kupowała bilety dla większej grupy i była w tym ogarnięta... Wrócił do babci na noc, bez biletu, bo szlag go trafił, gdy kobiecie zabrakło kasy i dzwoniła po kogoś. Jeszcze telefon do smutnej A. i sen.